3 marca 2017, godz. 15:30
Galeria Korytarz, ul. Bankowa 28/30
„Z potrzeby chwili”
Czasami myśli rozpychając się wręcz w świadomości muszą znaleźć ujście w fotografii. Przy pracy „w kolodionie“ był to rodzaj smutnych medytacji, powstających bez zastanawiania się nad tym jakie obrazy chciałabym zrobić. Pojawiały się same. To było jak przepływ chwil, które nagle krystalizowały w postaci obrazu. Wystarczyło spojrzeć na jakiś przedmiot i opowieść budowała się sama. Chciałam namacalnie stać się jej częścią – stawać jednocześnie przed i za kamerą. Kolodiony są więc rodzajem procesu – wynikiem przemyśleń nad przemijaniem, samotnością i śmiercią.
W trakcie ich powstawania nie byłam zbyt radosną dziewczyną. Przepływał przeze mnie smutek i wszystko co z tego wynikało było jego częścią. Nadwrażliwość podsuwała uczucie samotności, świadomość nie radziła sobie z nadmiarem myśli a dzięki fotografii mogłam dać ujście tym emocjom. Było chyba czymś w rodzaju mojego, małego „katharsis“. W tym sensie nie były zaplanowane. Wypływały jakby spoza kontroli. Sprzyjało temu otoczenie. Teatr Cinema – miejsce dla mnie magiczne, w którym rodzą się przemyślenia na granicy jawy i snu. Miejsce, które powoduje, że emocje drżą. Są w ciągłym ruchu. Nie zanikają. Te wszystkie stare przedmioty mają w sobie zaszyte wspomnienia, które odwiedzały mnie na pograniczu świadomego snu, gdzie rzeczy dzieją się, kiedy tylko się o nich pomyśli.
Cykl kolodionów, bardzo osobisty, stanowi podsumowanie życia w ciemnych zakamarkach kotłujących się myśli. Niedokładność tych obrazów – kurz, rysy i zabrudzenia są wartością dodaną w naturalny sposób przez technikę, której nie opanowałam w sposób idealny. Ale dobrze. Ta estetyka sprawia, że patrząc na obraz widzę go jakby zza zasłony snu, wyczuwam tę barierę za którą się ukrył. Trzeba się przez nią „przebić“ by wyłonił się właściwy jego wizerunek i sens.
Z potrzeby chwili powstały również fotografie w miejscach, które są tak baśniowe, że nie sposób przejść obok nich obojętnie. Ruiny obrośnięte bluszczem i różnymi pnączami, zapomniane już, ale nadal żywe i piękne. Te fotografie stanowią przeciwwagę do zestawu kolodionów – są zachwytem nad czymś napotkanym, co buduje, na swój sposób pogodny stan umysłu i mam nadzieję sprawiać, że człowiek przestaje być trochę zbyt egoistyczny w procesie „samoumartwiania“. Do takich obrazków lubię wracać, wnikać w nie i czuć ciepło słońca, które tam jest. Życie wyrasta nawet na ruinach i przejmuje je w swoje władanie. Szczegółowość tych wszystkich listków oraz immersja wywołana portalami, które wyłaniają się spomiędzy liści sprawia, że umysł zahacza się o nie i podąża po obrazie. Nie jest to podążanie tylko proustowskie, ale wręcz wwierca się w materię obrazu, przechodzi dalej i wydobywa emocje w łopuchach i arabeskach typowych dla Brunona Schulza. Wydaje mi się, że właśnie podejście Schulza do takiego, wręcz opartego, na ogromnym szacunku i pietyzmie dla szczegółu jest dla mnie tą ważną bajką, którą chciałabym w sobie kontynuować. Jolanta Chowańska
Jolanta Chowańska, ur. w roku 1976 w Kaliszu, woj. wielkopolskie. Wykształcenie politechniczne we Wrocławiu. Absolwentka Jeleniogórskiej Szkoły Fotografii. Od roku 2010 prezes Stowarzyszenia Fotograficznego Poza Kadrem w Kaliszu. Dwukrotna laureatka pierwszego miejsca w konkursie fotografii „W Obiektywie” (OKP Wieża Ciśnień, Kalisz). Amatorka fotografii klasycznej czarno-białej.