Galeria Korytarz powstała 1989 r. w Miejskim Ośrodku Kultury przy ul.1 Maja 60 w Jeleniej Górze. Założył ją Wojciech Zawadzki. W roku 1994 Galeria Korytarz została przeniesiona do Regionalnego Centrum Kultury, na ul. Bankową 28/30 w Jeleniej Górze ( przekształconego później w Jeleniogórskie Centrum Kultury). Od 1994 do 2017 roku galerią kierowali wspólnie - Ewa Andrzejewska i Wojciech Zawadzki. Od roku 2018 programem Galerii Korytarz kieruje Tomasz Mielech.
Wystawy w latach 1989 -2017
grudzień 1989 r.
Zbigniew Hass, Artur Wójciak "Od możliwości do rzeczywistości"
styczeń - luty 1990 r.
Ewa Zięba- Andrzejewska "Fotografie"
...
Jest Pan jednym z tych, na szczęście niewielu, którzy usiłują twierdzić, że
sztuka, a więc muzyka, literatura, itd. skończyła się na roku 1960. Czyli
inaczej mówiąc proponuje nam Pan intelektualne,
metafizyczne i artystyczne samobójstwo. Na szczęście w powodzi tych, którzy opanowali rzeczywiście
pewną manualną sprawność odtwarzania form
zaobserwowanych niegdyś u innych i
niewiele mają wspólnego z rękopisem sygnowanym własnym niepowtarzalnym
autografem, są tacy, którzy usiłują poruszać się po stawie
wypełnionym, istotnie w latach 50-tych i 60-tych, twórczą wodą; niemniej, poruszają się nie po powierzchni,
a w głębi wód, poszukując nowych, ciepłych
i zimnych prądów, owych Golfstromów, nadających ich sztuce nowe sensy i
unoszących ją w nieznane dotąd kierunki...
(... z
listu do luminarza...)
![]() |
fot. Ewa Zięba |
Teoretycznie rzecz biorąc fotograf może podążać
zasadniczo dwiema drogami, jedna jest drogą opisywania świata rzeczywistości jako
tworu doskonałego, gdzie jedynym zadaniem fotografa jest dostrzeżenie owej
doskonałości i wierne jej odtworzenie. Drugą
drogą jest opisywanie wizji, upodobań i preferencji samego fotografa w efekcie
czego wynik jego pracy nierzadko różni się znacznie od samego
pierwowzoru.
Istota fotografii Ewy Zięby leży gdzieś „pomiędzy". Z jednej
strony fotografia ta oscyluje w kierunku
dokumentaryzmu, z drugiej zaś uważny odbiorca odczyta w niej spory ładunek
subiektywnych odczuć, którego pierwotnym źródłem jest osobowość autorki
a nie postulat wiernego odwzorowania. Fotografowane przez nią miejsca są
przecież skrzętnie wybierane spośród wielu innych, a jedynym kryterium tego
wyboru jest poczucie ich względnej, bo przecież niemożliwej do końca przynależności
do świata przeżyć i wizji autorki.
Ewa Zięba należy do pokolenia fotografów dojrzewających
artystycznie w okresie braku jakiejkolwiek powszechnie akceptowanej doktryny
społecznej. Wytworzyła się sytuacja osobliwego introwertyzmu tworzącego własne
wartości na własny li tylko użytek. Tak zwane otoczenie zewnętrzne poprzez
niemożność realizacji zgłaszanych pod jego adresem oczekiwań spowodowało, iż
wrażliwy artysta świadomie izoluje się od niego, decydując się na szukanie
prawdy wyłącznie w sobie samym. W trakcie tych wewnętrznych poszukiwań
najistotniejszą sprawą jest skupienie się na samej intuicji, przekształcającej
się z wolna w pewność, iż znaleziona w sobie prawda jest słuszna. Izolacja od
biegu spraw pozornie ważnych, tak istotnych dla innych, staje się w końcu
ucieczką od obowiązującej normy, ucieczką skupiającą wszystkie wewnętrzne napięcia
nie na tej głośnej, samonarzucającej się rzeczywistości, lecz na sytuacjach
wyciszonych, intymnych, często zaś na „przedmiotach zastępczych" będących
czymś zgoła przypadkowym, odizolowanym od swojego pierwotnego kontekstu znaczeń.
Takie przedmioty zastępcze to np. fragment lampy ulicznej czy też banalna ściana
jakiegoś budynku.
Preferowane
przez Ewę sytuacje przestrzenne są co prawda zupełnie odideologizowane, lecz
niewątpliwie autorka znajduje w nich potwierdzenie własnych, często przecież
niedefiniowalnych stanów i odczuć. Fotografie te są odbiciem, portretem
autorki. Odzwierciedlają jej własną, prywatną wizję świata, wraz ze wszystkimi tego
konsekwencjami. Będąc wierną samej sobie nie poszukuje ona alternatywy
gwarantującej łatwy poklask i szeroką akceptację. Wszak poszukiwanie prawdy jest bardziej atrakcyjne...
PIOTR
KOMOROWSKI
![]() |
fot. Ewa Zięba |
marzec 1990 r.
Maciej Kuszela - "Portret"
marzec -kwiecień 1990 r.
Studio Arciszewski - Będzin "Fotografia-dokument
Fotografie
z przełomu XIX i XX wieku wykonane przez
Studio Fotograficzne Arciszewskiego
w Będzini
Opracowanie Fotograficzne JAKUB
BYRCZEK
(kopie wykonano z oryginalnych negatywów metodą stykową)
... Prawdziwy artysta wie, że i fotografia pomaga nam odkryć, nazwać i przekazać innym
doświadczenia, których nie można było dotąd wyrazić
i dotknąć inaczej. Jeśli tak pojmiemy istotę
i rolę fotografii, jej przyszłość będzie tak ekscytująca, że fotograf
nie będzie miał czasu zajmować się roztrząsaniem
kwestii o znaczeniu naprawdę drugorzędnym, a mianowicie — czy to, co tworzy, jest czy nie jest częścią świata sztuki...
John
Szarkowski
...Kiedy
boimy się — strzelamy. Ale kiedy czujemy nostalgię — robimy zdjęcia. Robiąc zdjęcie
stykamy się ze śmiertelnością, kruchością, przemijalnością ludzi i rzeczy. Właśnie
dlatego, że wybieramy jakąś chwilę, wykrawamy ją i zamrażamy, wszystkie zdjęcia
stanowią świadectwo nieubłaganego przemijania...
...Nieruchoma
fotografia — to chwila obdarzona przywilejem trwałości, można ją zamienić na
niewielki, płaski przedmiot i oglądać do
woli...
...robią
sobie zdjęcia na zakończenie niedzielnej majówki. Jeden za drugim stają przed
czarnym pudełkiem wędrownego fotografa — uśmiechają się, wyglądają na
zaniepokojonych, robią miny, gapią się. Kamera daje zbliżenia, pozwalając nam
smakować ruchliwość każdej twarzy; potem widzimy twarze zamrożone w ostatnim
grymasie, zabalsamowane w bezruchu...
...O ile bowiem obrazy i wiersze nie
stają się lepsze, atrakcyjniejsze tylko dlatego, że są stare, to wszystkie
fotografie stają się ciekawsze i wzruszające, o ile tylko dostatecznie się
zestarzeją...
...O
fotografie sądzono, że jest on bystrym, ale neutralnym obserwatorem — skrybą,
nie poetą. Szybko jednak stwierdzono, że nikt nie robi identycznego zdjęcia
tego samego przedmiotu. Przypuszczenie, że
aparaty fotograficzne dostarczają bezosobowy, obiektywny obraz ustąpiło
wobec faktu, że zdjęcia dostarczają dowodów nie tylko na to, co jest na świecie,
ale i na to, co fotograf widzi; nie tylko sam zapis, ale i przetworzoną, własną
ocenę świata...
Susan Sontag
(wybrał: Wojciech Zawadzki)
czerwiec 1990 r.
Bogdan Paszkiewicz "Bliskie spotkania"
wrzesień - październik 1990 r.
Janusz Lipiński "Rysunek"
listopad - Grudzień 1990 r.
Bogusław Michnik "Wybór"
Ktoś, kto pisze wiersze podświadomie przenosi
stygmat poezji na inne swoje działania twórcze — o ile takie podejmuje.
Bogusław Michnik, poeta, fotografując świat robi to tak jakby pisał o tym świecie poemat. Delikatny, zapatrzony, zadumany.
Kompozycje
stworzone z ziemi i powietrza, z ulotnych śladów, przemijalnych rzeczy — to są te fotografie, te liryczne
refleksje.
Jak
na lirykę przystało — niedopowiedziane, bo opowiedziane zdawkowo,
lapidarnie, oszczędnie.
Z ważeniem każdego słowa, i jego treści, z ważeniem każdego znaku i jego
przekazu.
Ktoś, kto pisze wiersze wie, że w wierszu musi być miejsce dla autora, i dla czytelnika. I
kiedy potem robi fotografię tę wiedzę z wierszy przenosi na obraz.
Ale
czy Bogusław Michnik robi to rzeczywiście tylko podświadomie?
Zofia Gebhard
grudzień 1990 r.
Ewa Andrzejewska, Janina Hobgarska, Piotr Komorowski, Wojciech Zawadzki "Prywatne rzeczywistości"
... Wystawa jest wynikiem paroletniej współpracy,
wspólnego rozważania różnych aspektów fotografii czy wreszcie istnienia pewnych
nici przyjacielskich. Wystawa jest obrazem - sygnałem naszych aktualnych
zainteresowań artystycznych i jako taka stanowi raczej wypadkową naszych
obecnych poglądów na działania twórcze, niż jest wspólnym komunikatem
artystycznym, który kazałby nas traktować
jako grupę twórczą o określonym programie. Jest to wystawa czterech
zestawów autorskich, które po -siadają, przynajmniej dla nas, wyraźny wspólny
mianownik. Owe prywatne rzeczywistości - obrazy bardziej my -siane i wyobrażane,
niż realia przekazywane za pomocą mechanicznego,
w dużej części, medium. W wypadku tego działania, fotografia jakby
zmatowiała trochę - przestała być niemal
zupełnie przeźroczysta. Stanowi bardziej ekran projekcyjny, na który
rzutujemy swoje refleksje, niż okno, przez które rejestrujemy świat.
W końcu, wystawa „Prywatne rzeczywistości" jest również sygnałem naszej obecności, konsekwencją
wynikającą po prostu z naszego istnienia i działania ,,tu i
teraz".
Ewa Andrzejewska, Janina Hobgarska, Piotr Komorowski, Wojciech Zawadzki
styczeń 1991 r.
Krzysztof Kuczyński "Auto-Fotografia"
TEZY:
1. Istnieje rzeczywistość fotografii - specyficzny, wyabstrahowany
obraz, który nie jest lustrzanym odbiciem rzeczywistości
lecz świadomą projekcją obrazu myślowego fotografa. Obraz fotograficzny będzie
zawsze rezultatem subiektywnej
interpretacji, świadectwem czyjegoś
sposobu widzenia. Będzie mechanicznym sposobem przedstawienia osobistej
wizji, naturalnej lub kreowanej rzeczywistości.
Może stać się równocześnie nośnikiem wartości estetycznej jak i pewnej
intencjonalności.
2. Siła fotografii tkwi w dwuznaczności, która prowadzi ją bądź do odwzorowania rzeczy, bądź do zasugerowania tego, co te przedmioty przywodzą na myśl.
Czasem do obu przypadków naraz, i w tym tkwi jej wielkość.
3. Problem wyboru tematu w fotografii nie istnieje.
4. Duchamp i Benjamin twierdzili, że w
sztuce (czyli malarstwie) wyzwala się okalająca aura, która
jest najsilniejsza w momencie tworzenia. Fotografia
nabiera swej aury w miarę jak oddala się w przeszłość.
5. Wszystko może być fotografią.
Krzysztof Kuczyński
![]() |
fot. Krzysztof Kuczyński |
luty 1991 r.
Tadeusz Piotr Prociak "Fotografia anektowana"
Niedookreślona, trudna do uchwycenia istota fotografii jawi się jako zbiór nieskończenie wielu,
splatających się w wielki węzeł, funkcji i aspektów. Fotografii dzielącej
świat, obejmowany przez nią na nieskończenie wiele fragmentów, które zbierane
skrzętnie nie składają się wcale z powrotem na pełny obraz tego świata.
Fotografii będącej jedynym w swoim rodzaju surogatem bytu autentycznego, zaświadczając
jednocześnie o nieobecności. Będącej cienką warstewką przestrzeni i czasu. Jakże
często widzimy w fotografii zdolność obejmowania w posiadanie stożka
zdejmowanej przez nią rzeczywistości stającej się przedłużeniem nas samych —
naszą własnością. Tworząc fotografie,
tworzymy własną, nową rzeczywistość. Przecinając czas, tworzymy własną
czasoprzestrzeń, przywłaszczając sobie również strzępy historii.
Oto stare, szklane negatywy, wygrzebane ze zgliszcz spalonego niegdyś zakładu fotograficznego z zamrożonymi
„w nich" scenami z nieistniejącej dawno rzeczywistości. Egzotyka
twarzy, strojów, przedmiotów i sytuacji. Swoista „konserwa czasu". Energia
drzemiąca w czasoprzestrzeni o grubości emulsji i szkła. Swoisty stan hibernacji.
Wykonanie odbitki jest powołaniem owego życia na nowo. Rodzaj narodzin, tożsamych
z przywłaszczeniem sobie praw do ojcostwa. Do posiadania. Do autorstwa.
Gest zawładnięcia kawałkiem historii wynikający może z fascynacji zjawiskiem czasu, z chęci przedłużenia
egzystencji bądź ze swoistej fobii
końca. Jednocześnie jest gestem wykonanym na polu sztuki, desygnującym
przedmiot do rangi dzieła poprzez zabieg
sygnowania. Położenia au-torskiego stempla, który w sposób ostateczny
przypisze przedmiot nam, zawłaszczającym go
sobie. Sygnatura owa — żółty wyznacznik — nie jest znakiem o charakterze
mistycznym. Ma po prostu zatrzymać wzrok na obrazie. Zintensyfikować go. Zwrócić
uwagę na fakt anektowania. Uzyskany w ten sposób komunikat jest przesłaniem
artystycznym o wielorakiej wymowie. Zwracającym się, zarówno w kierunku sfery
egzystencji jak i sfery sztuki. Przesłaniem nakładającym na obraz nową
rzeczywistość. Teraźniejszą. Dodającą do minionego dawno czasu ludzi i rzeczy,
powołanych na nowo do życia, nasz czas. Czas, z natury swej już przeszły, a
zarazem jakby wybiegający w przyszłość. Unoszący ze sobą dawne sekundy w dalszą
drogę. Wznawiający ich podróż. Tworzący swoiste zawirowanie historii, która będąc cudzą, staje się po trosze częścią
naszej. Zjawisko to mogło powstać zarówno dzięki specyfice fotografii, która
przez swoją dosłowność i poczucie autentyzmu, stwarza niemal materialny
kontakt z rzeczywistością w niej zawartą jak i dzięki postmodernistycznemu klimatowi sztuki, równouprawniającemu
cytat z działaniem oryginalnym, pierwszym i autorskim. I o ile gest
artystyczny ma tu na celu wzmocnienie stanu posiadania, o tyle, dzięki tej
przenikającej się nawzajem strukturze czasu i przestrzeni nie tylko my przywłaszczamy
sobie te obrazy, ale i one wydają się anektować nas.
Wojciech Zawadzki
marzec 1991 r.
Janusz Nowacki "Fotografia"
„...natrafię na ślad,
odbicie czy echo czegoś
w przestrzeni między „mną i światem"
co nada znaczenie egzystencji
o której wiem skądinąd,
że jest pozbawiona jakiegokolwiek sensu."
DROGI DO CISZY
Cykl I — Zaproszenie do
ciszy 1982-85
Cykl II — Pod kopułą lasu
1983-86
Cykl III — Impresje tatrzańskie 1985-89
kwiecień 1991 r.
Tomasz Ciesielski "Carte Postale"
maj-sierpień 1991 r.
Rafał Swosiński "Fotografia"
„Oko, którym patrzy na mnie Bóg, jest tym samym okiem, którym ja patrzę na Boga."
(XIV-wieczny mistyk dominikański)
Mistrz Eckhart
![]() |
fot. Rafał Swosiński |
wrzesień-październik 1991 r.
Ewa Andrzejewska, Janina Hobgarska, Jacek Jaśko, Wojciech Zawadzki "Jelenia Góra -Aarhus-Kopenhaga"
Dobrze jest gdy pretekstem do wykonania fotografii jest głębia
rozważań nad ludzkim bytem, albo chwila zadumy nad światem.
Dobrze jest gdy pretekstem do zrobienia fotografii jest snucie
intelektualnych refleksji nad sztuką. Jej funkcją-fenomenem-ideą przekazywania prawd tak subiektywnych,
indywidualnych, a zarazem tak obowiązujących. Ale czasem także dobrze jest, gdy
pretekstem do zrobienia zdjęcia staje się zabawa wynikająca, po prostu, z fascynacji
nowym miejscem, kształtem światłem i zupełnie innym nastrojem. Fotografia staje
się tu często skutkiem faktu „bycia fotografem". Posiadania kamery.
Bezpretensjonalną wypadkową wszystkich dotychczasowych pretekstów. Ale to także
nic pewnego. Chcemy podzielić się z
Państwem tym małym odkryciem
AUTORZY
![]() |
fot. Jacek Jaśko |
listopad - grudzień 1991 r.
Saul Shapiro "Polska i Polacy w czasie pokoju"
O sobie...
Fotografem zostałem w 1970 roku. W tymże
roku poszedłem do szkoły fotograficznej gdzie nauczyciel pokazał mi, że jest wiele sposobów uczenia się i że jeżeli chciałbym
być doskonały w czymkolwiek, muszę być
sam odpowiedzialny za swój postęp.
Nauczył mnie zapominania wszystkiego, czego nauczyłem się dotąd o fotografii i rozpoczynania od początku.
Później, mieszkając w Paryżu, studiowałem film i Aikido W 1974 roku usiłowałem otworzyć studium
fotografii ale rezultaty były niizerne, w związku z tym w 1976 otworzyłem
francuską restaurację w Aarhus. Zostałem znakomitym kucharzem i jeszcze lepszym fotografem. Od 1978 roku pracowałem
,,w fotografii" chociaż jedynymi wypadkami kiedy moje zdjęcia pojawiały się w magazynach były moje
dokonania kulinarne.
Od
1980 roku pracowałem jako fotograf medyczny, a od 1981 zostałem aktywnym członkiem
Galerii „Image" w Aarhus, której od kilku lat byłem szefem.
Czasami praca w galerii
inspiruje mnie i pomaga we własnej fotografii.
Często jednak męczy bardzo, zarówno fizycznie jak i psychicznie, nie pozwalając na nic własnego. Wtedy
zabieram się do gotowania.
Saul Shapiro
O fotografiach z Polski...
Przyjechałem do Polski w kwietniu 1981 roku aby pokazać swoje
fotografie na sympozjum teatralnym w Poznaniu i studiować technikę gumy w Warszawie. Większość czasu spędziłem na wędrówkach
z kamerą wielkoformatową i statywem na ramieniu.
Wykonywanie fotografii bywa
zawsze dobrym pretekstem do pójścia na
spacer. Spotykałem ludzi, widziałem interesujące rzeczy, brałem udział w ekscytujących sytuacjach. Nie ,,dokumentowałem"
niczego, nie pracowałem nad realizacją żadnego „zamysłu" artystycznego.
Nie tworzyłem fotografii reprezentujących
jakąkolwiek estetyczną filozofię związaną ze sposobem widzenia świata.
Jedyną ideą związaną z tymi fotografiami jest
włączenie ich w coś co nazywam, „reżyserią", tego, co zrobiłem wcześniej i stworzenia możliwości
obejrzenia przez innych ludzi czegoś spójnego i logicznie związanego z
tym, co zrobię w przyszłości. Oznacza to, że kilka fotografii, które kocham —
stale pamiętam w jaki sposób i w jakich warunkach
je wykonałem — mi-szę porzucić. Porzucać dlatego, że wynikiem ich porzucenia będzie sygnał i okazja
do nowych spacerów.
Saul Shapiro
styczeń -luty 1992 r.
Grupa Błękitny Margines "Fotografia"
marzec-maj 1992 r.
Małgorzata Sarzyńska "Prosto z pracowni" - malarstwo
,, . . . Nie
wiem czy mam skrzydła, które mnie uniosą, czy runę w przepaść ..."
(E. Manet)
I niżej do łona do stóp
I dalej do drzew, do błękitnej krwi nieba i światła W cierpieniu i
w szaleństwie oczu i wiary. Poezja czysta, poezja obejmuje jej włosy
jej uśmiech
jej dłonie
jej życie i czerwone przecięcia na
jej białym ciele Coraz więcej pragnie Coraz więcej
czuje Coraz więcej widzi jej dusza . . .
(Jacek Miśka)
Chciałabym w swoim malarstwie pokazać na co jestem chora. Mój stan
obecny lub przeszły — wtedy maluję. Kolor, forma, nagie ciała kobiet. Kobieta
jest formą obrazu mnie samej, ja jestem nią. Kiedy nie mogę biec — ona biegnie,
gdy nie mogę płakać — ona płacze. Tam gdzie nie mogę być — ona jest. Szczęśliwa,
zrozpaczona lub w stanie pełnego istnienia. Ktoś kiedyś powiedział, że to
ucieczka od życia prawdziwego. Jeżeli nawet tak jest, to wspaniale — chcę uciekać
dalej !
Małgorzata Sarzyńska
czerwiec-lipiec 1992 r.
Piotr Komorowski "South Boston"
Zestaw ten, to nie relacja, opis, czy też może wspomnienie
miejsc, zdarzeń, sytuacji. A jeśli jednak jest to w jakiś sposób zauważalne, to
raczej w tle, na marginesie. Przede wszystkim jest to zapis relacji fotografa
do przestrzeni, wynik poszukiwań układów najprostszych, a jednocześnie nowych
(atrakcyjnych) wizualnie. I nie chodzi tu przecież tylko o estetykę, ale głównie
o radość szukania i znajdowania, a także o wyczuwalną intuicyjnie złożoność, wielopłaszczyznowość
najbliższego, nawet najbanalniejszego otoczenia, a więc o bogactwo tego, co
istniejące a niezauważalne. O coś, co ukryte a jednocześnie — choć nie wprost —
odsłonięte. Widoczne na fotografiach przedmioty są więc tylko pretekstem,
warunkiem koniecznym do zaistnienia poszukiwanych (?) odniesień
przestrzennych, lecz pomimo tej swojej podrzędności
na drodze jakiegoś ukrytego sprzężenia zwrotnego, nabierają nowych
znaczeń, głównie w sensie swojej ukrytej a przecież nie ukrywanej podmiotowości,
spychanej przez nas na plan dalszy, określany poprzez tradycyjny układ przyporządkowań.
Pokazywane na wystawie zdjęcia nie są w żaden sposób „wymyślone"; nie
reprezentują też jakichś generalnych relacji czy poglądów na fotografię. Nie
budują, nie współtworzą żadnego systemu. Stanowią jedynie prywatną wypowiedź
autora „od siebie" — na temat spraw dla niego zasadniczych.
Piotr Komorowski
sierpień 1999 r. - grudzień 1993 r. - działalność zawieszona
styczeń – luty 1994 r.
Andrzej
Jerzy Lech, „Fotografia”
marzec
– kwiecień 1994 r.
Andrzej Saj
Obrazy "widmowej" rzeczywistości
Fotografie Andrzeja J. Lecha znakomicie plasują się w kręgu
tzw. twórczości fotogenicznej.1
Są to bowiem prace wyraźnie nawiązujące do źródłowych
wartości tej dyscypliny sztuki, a pielęgnacja warsztatowo-formalnych
tradycji fotografii wiąże się w tym przypadku w
preferowaniem "starej" techniki, pozwalającej w istocie na większą
autorską
ingerencję w ustalanie warunków ekspozycji i kadrowania
obrazu, na bliższy, bezpośredni kontakt z fotografowaną
rzeczywistością.
Akceptacja tych "ograniczeń" oczywiście nie
pozbawia tej fotografii znamion nowoczesności, osadzenia jej w nurcie
współczesnych dokonań, tzn. twórczych kontynuacji
estetycznych kanonów fotografii amerykańskiej i czeskiej, a także pewnych
korespondencji z niemieckim wizualizmem.
Początek aktywności artystycznej Lecha wiąże się
zasadniczo z hasłem tzw. "fotografii elementarnej", której był
inicjatorem
w sensie programowym i praktycznym wraz z kilkoma innymi fotografami
w początkach lat osiemdziesiątych.2
Pierwszą wystawą sygnowaną tym terminem wypełnił zestaw
fotografii (nb. dedykowany E. Westonowi) zatytułowany "60 furtek".
Wernisaż tej wystawy odbył się we Wrocławiu, w galerii
"Foto-Medium-Art", w marcu 1983 r. Ale także już wcześniejsze prace
tego
artysty, wychowanego na wzorach fotografii czeskiej
(uczeń Borka Sousedika w Ostrawskim Konserwatorium), np. "Cytaty z jednej
rzeczywistości" i "Cmentarz zamknięty" (z
lat 1980-81) można zaliczyć do fotografii czystej lub bezpośredniej (bezpośredniość
ujmowanych kadrów), fotografii przestrzegającej
jednoznacznych warunków realizacyjnych, np. przez używanie specjalnych
obiektywów, czarnych, ograniczających ujęty kadr ramek,
wykonywanie odbitek stykowych itp.
Także już w pracach tych pierwszych cykli wyraźne były
kierunki przyszłych fascynacji artystycznych: dążenie do syntezy
tematycznej, zminimalizowanie strony formalnej przekazu,
dbałość o techniczny poziom zdjęć itp.
Wynikało to zresztą z zainteresowania
autora sztuką minimalistyczną lat siedemdziesiątych, czy dokonaniami europejskiej
sztuki inspirującej się kulturą Wschodu (szczególnie zenem).
Wystawa Lecha z 1983 r. pt. "60 furtek", może być traktowana jako pewnego rodzaju zapowiedź - sformułowanych już przez
artystę w planie teoretycznym - głównych idei "elementaryzmu". Fotografie tej
serii, oszczędne w formie, intelektualne,
pokazywały zbiór furtek ogrodowych
w stylu znanych kolekcji stacji benzynowych E. Ruscha lub "foto-zbiorów" Becherów.
Ale już te prace starały się wyeksponować postulat
autonomiczności obrazu fotograficznego, postulat, który autor wyraźnie
uwypuklał, pisząc w katalogu do
wystawy: "Fotografie te w założeniu mają być pojmowane jako analogie rzeczywistości
stojącej przed kamerą- nigdy jako
kopie".3
Zasadnicze rozwinięcie idei elementarystycznych
nastąpiło w kolejnej (z 1984
r.) wystawie pt. "30 fotografii", a dedykowanej
Józefowi Sudkowi. W tych pracach Lech dokonał już wyraźnej estetycznej "analizy" elementarnych
kształtów, rytmów, linii,
światła i cienia. W
katalogu do wystawy pisał m.in.: "W tej fotografii (...) obraz staje się niezależnym, nowym obiektem,
przedmioty dematerializując się tracą swoje pierwotne
funkcje. Chcę, aby fotografie te (...) osiągnęły autonomię obrazu (...).
Fotografie tak pojmowane to nie tylko iluzyjny znak zastępujący rzeczywistość dostrzeganą, to przede wszystkim organizm
żyjący własnym życiem.(...) Takie
fotografie pojmuje jako struktury, nigdy jako mimetyczne zobrazowanie realnych
przedmiotów,
czy sytuacji".4
Prace z tej serii wyraźniej już określiły swoistą estetykę Lecha, można by jąnazwać: "estetyką zmniejszenia" w opozycji do
"estetyki powiększenia", jaką preferuje fotografia dokumentacyjna, o prostej
narracyjności, a także fotografia spożytkowana
przez niektóre realizacje fotomedialne (np. badanie
struktury-ziarnistości-zdjęcia, itp). W
"estetyce zmniejszenia" ważny staje
się bezpośredni kontakt z
fotografowaną rzeczywistością, kontakt opierający się zwykle o tzw. zdjęcie stykowe, przy
zachowaniu
warunków jednoznacznego kadrowania, bez
manipulacji na negatywie, bez korekt i zmian w procesie powiększania i reprodukcji.
Oznacza to także zmniejszanie do granic "znaku-struktury" -
form pierwszych, elementarnych. Ten punkt widzenia uwzględnia także ową analogiczność zdjęcia z fotografowaną rzeczywistością.
Prace z serii "30 fotografii" stawiały przede wszystkim
na autorski, subiektywny punkt widzenia, zamiar odbioru rzeczy w ich
relacji wobec otoczenia. Były to zdjęcia zwykłych, banalnych
przedmiotów, zobaczonych jakby w ich "urzeczeniu światłem", to - rzec można - "fotogeniczne" kompozycje kreujące odrębny świat obrazów, świat uchwycony poza oczywistością widzenia, istniejący tylko dzięki fotografii, dzięki twórczym predyspozycjom
artysty potrafiącego ujawnić fragment rzeczywistości w jej nieoczywistym przedstawieniu się. Były to obrazy wydobyte
z obszaru między realnością a imaginacją, obrazy możliwe tylko dzięki takiemu użyciu kamery fotograficznej, w którym subiektywne "widzenie" zderza się z obiektywnym widokiem i daje w rezultacie obraz
rzeczywistości "widmowej" (wg terminologii E. Morina)5,
uzewnętrzniającej psychiczne zaangażowanie autora w procesie twórczym.
Od początku swej twórczości A.J.Lech przyjął także rygorystyczny program techniczny. Posługiwał się tylko starymi, prostymi kamerami fotograficznymi (co
wyraża np. tytuł wystawy z 1985 r.
pt. Hommage a Mamija RB67 ProfessionaFS), używał standardowych obiektywów, stosował wyraźne czarne ramki na
odbitkach itp. Towarzyszyły temu deklaracje czystości formalnej zdjęć, rezygnacja z nadmiernej narracyjności, uabstrakcyjnienie tematyczne, szukanie form
idealnych. Ten radykalizm formalny z czasem uległ pewnej modyfikacji,
z przesunięciem akcentów w stronę treści emocjonalnych,
nastrojowych. Istotnym momentem w
twórczości Lecha okazały się w tym kontekście dwie następne wystawy, otwierające cykle prac, kontynuowanych w zasadzie do
chwili obecnej, już po wyjeździe artysty do USA.
Chodzi tu o "Amsterdam, Warka, Kazanłyk..." (wernisaż w 1985 r.). Były to zresztą wystawy znamionujące odejście od dotychczasowej praktyki "chłodnego" elementaryzmu i teorii propagowanej naonczas
przez galerię "Foto-Medium-Art", z którą był Lech czasowo związany. W cyklu Amsterdam...
program autonomiczności obrazu fotograficznego znalazł rozwinięcie w większej ekspozycji jego strony tematycznej i w nasyceniu
obrazów treściami emocjonalnymi.
Fotografie tej serii, jeszcze komponowane w oparciu o zasadę minimalistycznej "gry" świateł i cieni, były już opatrzone tytułami odsyłającymi do miejsc i czasu rzekomego ich wykonania. Artysta
chciał w ten sposób podkreślić rangę prezentowanych obrazów, niejako
uwiarygodnić je wiążąc z miejscem i czasem ich
powstawania; tylko że były to miejsca i czas
fikcyjne.
Stało się to zresztą charakterystyczne
dla twórczości Lecha; owo odwoływanie się do "świata nieoczywistości" poprzez
wyraźne mistyfikacje, adoracje fikcji, nagromadzenie przeróżnych podtekstów kulturowych,
mieszanie ich, zderzanie, itd. Tu także przywołany został autorytet mistrza
fikcji - J.L. Borgesa, przykład jego Ugbaru -
nieistniejącego miejsca, w którym
"nierzeczywistość" -jest rzeczywistością naszego świata. Co w katalogu
swojej wystawy Lech pointował: "Ugbar jest
fotografią"6 W tym kontekście jakże znamienne są, znane już, listy A.J.Lecha do
Roberto Michela (tłumacza zamieszkałego w Paryżu)7, w których artysta prowadzi intymny dyskurs na temat
fotografii, ale również na tematy jazzu,
picia herbaty, kobiet itd. Ten interlokutor Lecha (wybrany z opowiadania J.
Cortazara), to nie tylko alter ego artysty, to także persona owego świata nieoczywistości, w którym żyją pospołu bohaterowie fikcji literackich obok wizerunków osób realnych; to domena
świata obrazów "widmowych",
istniejącego na pograniczu realności i poza nim, świata nadrzeczywistości, możliwego dzięki sztuce. Podobnie można mówić o kolejnej bardzo
rozbudowanej pracy zatytułowanej "Kalendarz szwajcarski, rok 1912", złożonej z fotografii stykowej
6x9, brom czarno-biały i sepie - zdjęciach wykonanych
kamerą "Super Ikonta" z 1932 r. I w tych
realizacjach pojawiają się liczne odniesienia
fikcyjne, w tematach w wielu przykładach
inscenizowanych (fotografie portretowe osób i grup ludzi), ale już w tych pracach oszczędność ujęcia łączy się ze swoistą aurą, budowaniem
poetyckiego nastroju intensyfikującego odbiór obrazu. Jest to osiągane poprzez
ekspozycje stanów skupienia, wewnętrznego spokoju,
kontemplacyjnego wtopienia się w naturalność otoczenia. Lech jest w tych pracach wytrwałym "tropicielem" owych punktów zgodności zewnętrznego z wewnętrznym, miejsc
(uchwyconych na kliszy), z których świat jawi się w swej elementarności i kompletności; elementarności, która może oddać nawet w skrawku
zarejestrowanej rzeczywistości właśnie jego pełnię, jego całość. Dochodzą tu do głosu
fascynacje zenem - czerpanie z kultury Wschodu tego, co
może wzbogacić świadomość człowieka Zachodu - te inspiracje nie są zresztą w pracach artysty
nachalne, nie są. ostentacyjne ani w praktyce ani w komentarzu. One
zaledwie "prześwitują" z tła, ale są wyczuwalne,
organizują intencje twórcze autora. A te są realizowane za pomocą wyłącznego narzędzia jakim jest
fotografia, narzędzia poręcznego - w tym
przypadku w konstytuowaniu równowagi między emocjami a intelektem, między wyobrażeniami a realnością przedstawionego świata.
W interpretacji fotografii Lecha należy podkreślić rangę niektórych jego zabiegów dezinformacyjnych - świadomego fałszowania dat i miejsc powstawania zdjęć, mylących podpisów itp. Autor chce w ten sposób konsekwentnie odmitologizować przesłanie zdjęć, zniszczyć sferę narracji, mimo jej obecności (bo przecież każde zdjęcie o czymś mówi), pozbawić tej utartej w naszej świadomości właściwości fotografii - odsyłania do przeszłości, do pamięci, chce aby
fotografia była tylko tym, co prezentuje sobą (obrazem) tu i teraz. Nie ma być mumifikacją przeszłości a tylko
przedmiotem, składnikiem rzeczywistości, jej autonomicznym
elementem (w strukturze). I to stąd owo mylenie dat,
miejsc i inscenizowanych tematów. Ale i to - wydaje
się - nie jest już takie pewne, co
widać na przykładzie najnowszych
zdjęć, nadesłanych z USA.
Po emigracji Lecha w 1987 r. poprzez RFN do USA,gdzie
otrzymał w 1988 r. roczne
stypendium fotograficzne Nowego Jorku, jego sztuka została poddana ciężkiej próbie zerwania z dotychczasowymi nawykami pracy,
zmuszona przyzwyczaić się do nowej sytuacji
technicznej i tematycznej, ale powróciła do rozpoczętego jeszcze w kraju
zadania: kreacji własnego, osobnego świata nieoczywistości, w którym jest miejsce i na
indywidualne realne fascynacje, picie herbaty, zeń, jazz itd. i na
irrealne konstrukcje myślowe i "struktury" zdjęciowe, na twórczość, która jest życiem i życie zdeterminowane
twórczością. W fotografiach wykonywanych w USA (lata 1991 -92), np.
w serii New York, New York, perfekcja techniczna, wzmocniona możliwościami lepszych warunków warsztatowych, stała się już swoistym aksjomatem
estetycznym prac Lecha. Fotografie wykonywane bądź w nostalgicznych sepiach, bądź eksponuj ące walory połączeń aksamitnych czerni ze zgaszoną bielą, subtelnymi szarościami... - poprzez taką formę wyrażają stany duchowe autora: olśnienia emigranta innym krajem, choć także pewne nostalgie, smutki,
ale i radości, nieodrodnie związane z nowym etapem życia.
Fotografia A. J. Lecha ukształtowana w latach 80. wyróżnia się wśród polskiej twórczości tych lat. Trzeba
tu także zauważyć, że w latach 80,
upowszechniła się w naszej fotografii
postawa bliska dokonaniom Lecha, chodzi tu o artystów prezentujących się onegdaj pod szyldem tzw. fotografii elementarnej, a których prace sytuuj ą się właśnie w kręgu twórczości fotogenicznej -przywracającej tej sztuce wiele z jej źródłowych, istotnościowych cech, pielęgnującej wartości autonomiczne dla tej dyscypliny twórczości.
Przypisy:
1 Koncepcja takiej fotografii artystycznej
została zinterpretowana w
art. A. Saj, W kręgu twórczości fotogenicznej, por. niniejsze wydanie nr 8-9
"Formatu".
2
O fotografii elementarnej (w:) A. Saj, Elementaryzm a wizualizm w fotografii,
Biuletyn XXI Konfrontacji Fotograficznych, Gorzów Wlkp. 1991 r.; A.Saj: Elementarne wątpliwości, "Foto"
nr 4/1989 r.
3 A.J. Lech, 60
furtek, Łódź 1985 r. Katalog wystawy Galerii FF.
4 A.J.Lech, 30
fotografii, BWA Legnica, 1985 r. Katalog wystawy.
5 Por. Edgar Morin,
Kino i wyobraźnia, PIW, Warszawa
1975 r. s. 39.
6 A.J.Lech,
Amsterdam, Warka, Kazanryk... Mała Galeria ZPAF, Warszawa 1986 r. Katalog
wystawy
7
List Roberto Michela do Andrzeja J. Lecha (w:) "Obscura" 1989, nr 9 i
w katalogu "Kontakty", BWA Zielona Góra - Jelenia Góra - Szczecin 1989-1990, Katowice 1989 r.
![]() |
fot. Andrzej J. Lech |
Leszek
Wesołowski , „Rysunki”
maj- czerwiec 1994 r.
Przemysław
Winczewski, „Fotografie”![]() |
fot. Leszek Wesołowski |
Obraz rysy występujący w tworzywie
fotograficznym jako zjawisko niepożądane posiada również swoją "poetykę wizualną". Poprzez
mechaniczną ingerencję w emulsję fotograficzną zostaje odsłonięta materialność warstwy będącej nośnikiem
kopiowanego obrazu. Trójwymiarowość materiału negatywowego
zostaje wydatnie podkreślona w przypadku postrzępienia lub rozwarstwienia emulsji. Obraz negatywowy pełniący
rolę etapu pośredniego, w procesie fotograficznym, funkcjonuje wyłącznie
w przestrzeni ograniczonej zaczernieniem ziaren srebra. Natomiast w obrazach Leszka Wesołowskiego
pojawia się dodatkowy wymiar, którego odkrycie i
wyartykułowanie jest punktem wyjścia jego twórczości zawartej w ramach cyklu
"Rysunki". Podstawą pracy artysty
jest perfekcyjnie wykonana, czysta fotografia. W przypadku tych prac jest to oszczędny w formie, wizerunek lewej
dłoni autora ukazujący z olbrzymią precyzją w najdrobniejszych szczegółach, całą sieć linii
papilarnych. Ale rzeczywistość służąca jako pretekst jest obojętna, natomiast istotna staje się
materialność fotograficzna wyrażona środkami ekspresji westonowskiej. Powyższa metoda prowadzi do
wytworzenia monumentalnych form posiadających znaczny potencjał
interpretacyjny. Okazuje się, że przy odpowiednim zagęszczeniu i grubości, obraz zarysowań i uszkodzeń
zmienia charakter wizerunku dłoni. (np. uszkodzenie emulsji w miejscu obrazu opuszków palców
wywołuje wrażenie okaleczenia dłoni). Stosując różne
grubości i położenie kreski, artysta uzyskuje najróżnorodniejsze efekty
deformując, nadając zupełnie inny charakter,
wprowadzając nowe bryły, czy też uciekając w zupełnie odmienną realność. Jednak
Leszka Wesołowskiego nie interesuje warstwa narracyjna poszczególnych obrazów, powstająca przez tego typu działanie.
Najważniejszą wartością jest idea, natomiast uzyskane
efekty są przykładami ilustrującymi przeróżne możliwości tkwiące w powyższej koncepcji. Rysunek, który uczestniczy w
budowaniu warstwy formalnej schodzi na dalszy plan, pełni swój ą rolę tylko na poziomie
technologii, przy pomocy której zostaje wykonany. To co zaproponował Leszek Wesołowski świadczy o
doskonałym wyczuciu zasięgu możliwości fotografii. Tytuł "Rysunki"
został nadany przez autora w sposób przewrotny, ze względu na zapożyczenie prostego języka rysunku. Nie jest
to przenikanie laserunkowe czy nałożenie kryjące tych
dwóch technologii, lecz zbudowanie nowej przestrzeni wizualnej zadziwiającej i
zaskakującej możliwościami wędrówek mentalnych i
interpretacji. Okazuje się, że strefy graniczne koegzystencji
fotografii i rysunku posiadaj ą olbrzymie możliwości kreacyjne. Szczególnie
zwraca uwagę lekkość i warsztatowa biegłość, z jaką
Wesołowski dokonuje tej syntezy odkrywając jednocześnie
nowe przestrzenie percepcji wizualnej.
Piotr
Chojnacki
maj- czerwiec 1994 r.
lipiec – wrzesień 1994 r.
Robert Szecówka, rysunek
wrzesień
– październik 1994 r.
VII
Biennale Fotografii Górskiej – Janusz Nowacki , „Tatry”![]() |
fot. Janusz Nowacki Tatry |
Poddając się rodzącym się pasjom, górom
i nurkowaniu, nie byłem świadom, gdzie chcę podążyć. Czy jest coś nadrzędnego?
W 1959 roku, po zejściu z Gierlachu,
opuściłem Tatry. Decyzja skoncentrowania się na nurkowaniu była z pozoru
banalna. Nie mogłem pogodzić obu pasji! Teraz widzę szczęśliwą kolejność.
Przebywanie w podwodnych przestrzeniach przygotowało mnie do pełnego przeżywania
gór. Mogę też lepiej zobaczyć siebie. Po prostu interesuje mnie refleksja o
moim życiu wewnętrznym. Zaczynam lepiej pojmować słowo TRWAM. Podwodna cisza
przygotowała mnie do "usłyszenia" milczenia gór.
Tatry ofiarowują przestrzeń, wolność,
ale teraz dostarczają jeszcze jednego wymiaru bycia w górach, milczenia,
umacniającego głębszy, ostateczny sens życia. Fotografie są swego rodzaju
scenografią, fragmentem rzeczywistości stworzonej ulotnością światła, powietrza
i mojego stanu emocjonalnego. Te obrazy chciałbym
przekazać innym, którzy w tatrach, na ich szczytach zobaczyli swoją małość
i z innej perspektywy patrzą na doczesność. Może moje fotografie będą impulsem
na tyle silnym, żeby tu, na nizinie, kontynuować zaczętą myśl.
Janusz Nowacki
![]() |
Fot. Janusz Nowacki - Tatry |
![]() |
fot. Janusz Nowacki - Tatry |
listopad
1994 r.
Andrzej
Świetlik, „Portrety Świetliste”
grudzień
1994 r.
Patryk
Lewkowicz, „Postacie”
"Artysta
ma wiele wspólnego z człowiekiem, który cierpi. Otaczający go świat wprawia go
nieustannie w zdumienie. Stara się odnaleźć ludzi myślących i czujących
podobnie jak on. Tworząc, zmaga się z chaosem próbując uporządkować go i nadać
mu sens. Podziwiając obraz, czytając książkę, słuchając muzyki czy oglądając
sztukę teatralną, ludzie podejmują trud zrozumienia tego właśnie odwiecznego
zadziwienia artysty. Czyniąc tak, mają nadzieję, iż uda im się nadać sens ich własnemu,
niełatwemu życiu, znaleźć odpowiedź na wciąż powracające pytania:
Dlaczego tu jesteśmy? Co jest powodem naszej ziemskiej tułaczki? Jaką misję
mamy do spełnienia na tym świecie? Czasami prawdziwej sztuce udaje się wznieść
naszego ducha na wyżyny, dać nam odczuć, iż nasze istnienie ma sens we wszechświecie
stworzonym przez Boga".
Isaac Bashevis Singer
![]() |
Patryk Lewkowicz |
styczeń
– luty 1995 r.
Tomasz
Michałowski, „Kształt gestu”![]() |
fot. Tomasz Michałowski |
Czas zaprzeszły nieodmienny
Bogowie wędrowali niegdyś pośród ludzi... Friedrich
Hólderlin
Powód,
dla którego wierzę obrazom opisującym najgłębszą, najżywszą i namacalną
przestrzeń między proroctwem a nasyceniem, jest jak najbardziej oczywisty:
zgodność z moim własnym doświadczeniem, jednocześnie świeżym jak dzisiejsze spotkanie i pradawnym jak kurhan.
Każdej
rasy i każdego czasu są ludzie z tego pejzażu, tak jak pejzaż ów należy do każdego
miejsca i każdego wspomnienia - rozwija się w mojej myśli z najmniejszego ułamka
wszechświata zapamiętanego z dzieciństwa lub z podróży, wyłonionego ze snu lub
z podświadomości. Wydaje mi się, że przychodzę za późno, że beze mnie rozegrała
się kosmogonia i teraz, w chwili rozciągniętej poza czyjąkolwiek pojedynczą
pamięć, doświadczam jej skutków. Nie wiem, kim oni są. Nie wiem, co robią. Nie
wiem, po co. Nie wiem też, czy mnie znają, czy w ogóle mnie dostrzegają. Może
przed moim przyjściem wydali na mnie wyrok. A może ich nie obchodzę, jak nie obchodzi
ich to, że na nich patrzę. Ich czas płynie wolniej niż mój i podejrzewam, że płynie
tylko wtedy, gdy się odwracam. Znam przedmioty, których używają, ale nie jestem
pewna, czy posiadają one jeszcze to znaczenie, które zawsze (kiedyś?) miały.
Czy oznajmiają los, na który powołują się przewodnicy i wróżę. Na krawędzi świadomości
błąka się silne poczucie wspólnoty z nimi, a oni milczą. Swą drażniącą obojętnością
wskazują na coś, czego nie zauważam a co powinnam już dawno rozpoznać. Wyraźnie
chcą czegoś, mają cel, który widocznie i dla mnie został stworzony. Chociaż
niczego nie słychać, między nimi pośredniczy słowo, dzięki niemu spotykają się ich ręce i jaśnieje horyzont.
Nie są mi obcy i ja jestem jedną z nich. Tak było i tak będzie. Nie
kieruje nami rozpacz i bezsilność. Rozpacz i bezsilność nie są właściwymi określeniami.
Tego, co działa, nie da się powstrzymać. Strzała, którą chwyciłeś, nie jest tą,
która dotrze do celu. Pochodnia, którą rozpaliłeś, to nie ta, która oświetla południowe
chmury. Ścieżka, którą wczoraj wydeptałeś, dzisiaj jest inną ścieżką.
O tym
wszystkim wiemy niewiele. Trochę więcej się łudzimy. Wczoraj nas nęci, jutro oślepia.
Pochylamy się, wypatrujemy znaku, unosimy czoło od ziemi do nieba, sobą usiłujemy
wypełnić przestrzeń, która - być może - należy do kogoś innego, lękamy
się dowodu, fotografii naszych uczynków i w kształt gestów zaklinamy
naszą niemotę.
Ewa Hornowska
![]() |
fot. Tomasz Michałowski |
marzec
– kwiecień 1995 r.
Ewa
Andrzejewska, Janina Hobgarska, Piotr Komorowski, Wojciech Zawadzki
„Fotografia”maj – sierpień 1995 r.
Rafał
Swosiński , „Fotografie”
![]() |
fot. Rafał Swosiński |
Poeta fotograficznego wizerunku gór
Podczas analizy prac Rafała odczuwa się
głębokie piętno respektu wobec gór. Wynika to ze zdecydowanie emocjonalnego
podejścia autora. Nie doszukuje się on jakichś logicznych pryncypiów w formie
surowej natury, nie jest to w żadnym wypadku analiza formalna, lecz raczej
rejestracja stanów emocjonalnych. Forma występuje tu w doskonałej wręcz
postaci, ale nie można dostrzec zafascynowania formalnego - emocje są silniejsze.
Piętno zafascynowania emocjonalnego zdominowało całkowicie doskonałe"
rozwiązania formalne. Dzieje się tak dlatego, iż forma istnieje niejako poza
Rafałem, posiadł on zdolności intuicyjnej analizy, nie zastanawia się nad jej
możliwościami, on nad nią całkowicie panuje. To natomiast, co dokonuje się w
jego twórczości, rozgrywa się w sferze emocji. A jest to bardzo subtelna gra.
Rafał delikatnymi muśnięciami wprawia w ruch pojedyncze struny, składające się
na całość wspaniałej kamiennej symfonii. Delikatne żyłki utworzone z płatków śniegu,
zgodne z fakturą kamienia, współtworzą wspaniałą wizję, z kształtem kosówki i
fakturą surowej ściany granitowej w śnieżnej szacie.
Rozpiętość znaczeniowa tych form
wybiega znacznie poza granice klasycznie pojmowanej kategorii krajobrazu.
W innym miejscu substancja skalna zdaje
się dominować, być ponad wszystkim, wręcz grozić intruzowi, który ośmielił się
zabrać jej fotograficzny wizerunek. Osoba ludzka zostaje zdominowana i przytłoczona,
a skała przybiera cechy antropomorficzne stając się władczą, a nawet agresywną.
Człowiek fizycznie nie występuje, lecz jego obecność jest silnie odbierana,
wyczuwana w obrazie jako postawionego przed przybytkiem, świątynią natury.
Takie pojmowanie i odczuwanie jest zgodne również z ideologią Rafała, dla którego
Ansel Adams jest jednym z mistrzów. Uznanie autorytetu nie wiąże się jednak z
powielaniem i naśladowaniem. Rafał próbuje z powodzeniem, iść dalej. Tak
pojmowany krajobraz w sposób naturalny jest poszerzany o prace z olbrzymim ładunkiem
optymizmu, radości, wręcz życzliwego uśmiechu. Są to prace, często niesłusznie
pomijane w zestawach autorskich - a szkoda.
Piotr Chojnacki
![]() |
fot. Rafał Swosiński |
wrzesień
– październik 1995 r.
Sławomir
Tobis, „Amerykańskie obrazki”
Amerykańskie
obrazki
Chyba
żadne państwo nie cieszy się tak powszechnym zainteresowaniem jak Stany Zjednoczone.
Wynika to oczywiście przede wszystkim ze szczególnej pozycji tego kraju na
politycznej mapie naszego globu. Wiele wiemy na temat historii, Ameryka jest dla nas także symbolem wolności oraz
specyficznego rodzaju egalitaryzmu, pozwalającego pucybutowi zostać milionerem.
Na temat panujących w USA stosunków społecznych krąży u nas wiele stereotypów
(nie zawsze zresztą trafnych). Znamy fotografie przedstawiające niebotyczne
drapacze chmur oraz dzielnice nędzy, wraz z ich kolorowymi mieszkańcami.
Wszystko to odnosi się jednak do elementów cywilizacyjnych, stworzonych przez
człowieka. Tymczasem kraj ten posiada również zdecydowanie mniej u nas znane, a
zarazem nieprzebrane bogactwa zupełnie innego rodzaju - znakomicie zachowane
naturalne krajobrazy. Amerykańskie pejzaże są bardzo atrakcyjne przede
wszystkim dzięki niespotykanym w naszym otoczeniu barwom, formom oraz niebywałej
wręcz rozległości. Myślę, że zwłaszcza ten ostatni, przestrzenny aspekt,
stanowi o jakościowej odmienności amerykańskiego krajobrazu oraz o sile jego
oddziaływania na przybysza z miejsca tak ciasnego i zakopconego, jakim jest
Europa. Z ogromem przestrzeni na amerykańskim kontynencie spotyka się chyba każdy:
kierowca samochodu przemierzający tysiące kilometrów autostrad, wycieczkowicze
spacerujący doskonale utrzymaną ścieżką w którymś z wielu olbrzymich parków
narodowych, a także wędrowiec z plecakiem samotnie pokonujący wśród piasków
wielomilowe dystanse prymitywnych szlaków. Co ciekawe, nigdzie nie miałem wrażenia,
że ludzi jest za dużo (co zdarza się
na przykład dość często w naszych tatrach). Z pewnością wynika to w dużej
mierze z wielkich odległości i związanego z tym "rozcieńczenia" masy
ludzkiej.
Czy
fotografowanie "amerykańskich obrazków" było łatwe czy trudne? Chyba
i jedno i drugie zarazem. Lecąc za ocean postanowiłem, że postaram się w
fotografii dać wyraz swoim fascynacjom, oddać to, co mnie skłoni do refleksji,
zaciekawi a może nawet zadziwi. Nie czyniłem wobec tego żadnych założeń
formalnych, przyjmując, że spoiwem dla poszczególnych elementów cyklu będzie
przede wszystkim ich warstwa emocjonalna. Z perspektywy czasu wydaje mi się, że
była to dobra decyzja. Amerykański krajobraz jest bowiem, przez swoją wizualną
atrakcyjność, niesłychanie "natarczywy" i wręcz prowokuje do
wykonywania konkretnych, "dokumentalistycznych" ujęć. Trzeba więc,
aby skutecznie dać temu ciśnieniu odpór, poszukać w otaczającej scenerii tej
jedynej długości fal, która wywoła rezonans i spowoduje, że nastąpi ten
magiczny moment, gdy zapomina się o wszystkim i koncentruje na obrazie. Jest
to o tyle ważne, że wielkie, monumentalne pejzaże były już od początku stulecia
utrwalane i propagowane przez wielkich mistrzów amerykańskiej fotografii.
Wykonywanie kolejnych "formalizmów" miałoby zatem co najwyżej sens ćwiczenia
praktycznego...
Sławomir Tobis
![]() |
fot. Sławomir Tobis |
listopad
1995 r.
Magdalena
Boczula , „Twarze Wasze – Twarze Moje”
Fotografia jako prosta rejestracja. Fotografia jako sposób wyrażania
myśli. Fotografia jako metoda prezentacji postaw estetycznych. Fotografia jako
magia. Sposób uprawiania magii. Zapisu emocji czy raczej energii. Indianie,
Eskimosi, niektóre plemiona arabskie, w momencie zetknięcia się z fotografią,
uważały, że przywłaszcza sobie ich dusze. Ludzie ci nie pozwalali się
fotografować. Czyż nie odczuwamy tego samego dziś po trosze i my? Czyż ludzka
twarz od zarania, nie uchodzi za odbicie duszy? To z jednej strony. Z drugiej,
twarz ludzka ze swą nieustanną, dzięki mimice, zmiennością jest tak ciekawa i
ulotna - że wręcz domaga się fotografii - rejestrujemy, bo to, co ulotne,
nietrwałe pragniemy utrwalić najbardziej. "... Fotografując, portretując
anonimowego człowieka, przez to, że go wyodrębniamy, niejako nadajemy mu
nazwisko, czynimy go indywidualnością, osobą, kimś..." (R. Kapuściński -
"Lapidarium"). Jedynie wielcy fotografowie wiedzą jak dalece należy
nawiązać kontakt duchowy z modelem aby powstało dzieło. Inaczej pozostaje
jedynie podobizna.
Nieskrępowany dostęp do technologii wyrwał oto fotografię z
tajemnic alchemii, z alkierzy demiurgów strzegących dotąd pilnie jej sekretów.
Fotograficzne zawłaszczanie duszy, obrazkowa manipulacja, odbywają się już
powszechnie i masowo zapełniając świat rzeczywistością obrazków, których wartość
artystyczna zależy od talentu, intelektu, specyficznego odczuwania świata czy
wreszcie od świadomości tworzenia obrazu będącego częścią mozaiki ukazującej
kondycję ludzką.
Fotografie Magdy. Nieskrępowane, nieprzewidywalne i permanentne.
Cechą, która je łączy to twarze a raczej ludzie. Cechą zaś, która je wyróżnia
spośród innych to żywy do nich stosunek. Uczucie. Znajomi i obcy. Nie, nie
obcy. Nikt, kto stanął przed obiektywem Magdy nie wydaje się być obcy. Na małym
przytulnym zapleczu Salonu "Po Desie" odbywa się specyficzny proces
zderzania twarzy, a raczej dusz. Fotografa i modela. Człowieka i człowieka.
Zderzenia osobowości, nakładanie się ich na siebie w dziesiątkach, setkach
spotkań aranżowanych niespodziewanie, z zaskoczenia. Ciepło i bezpośredniość
zmuszają do pozowania. Ostrość widzenia, do rejestracji a czystość intencji pozwala
stworzyć ostateczny obraz. Fascynujące..
Wojciech
Zawadzki
![]() |
Fot. Magdalena Boczula - Paweł Trybalski |
![]() |
fot. Magdalena Boczula - Vahan Bego |
grudzień 1995 r.
„Fascynacje”styczeń – luty 1996 r.
Leszek Szurkowski
... Nie jest odkryciem stwierdzenie, że fotografia nie zapisuje
tego co jest widoczne, raczej uwidacznia. Wkrótce wszystko to co może być
zapisane, zniekształcone, utrwalone jako ślady rzeczywistości wizualanej stanie
się tylko surowcem w procesie komunikowania się. Być może w trakcie tej drogi będziemy
musieli na nowo odkryć nasze zmysły aby w pełni doświadczyć siebie i odnaleźć drugiego
człowieka. ...
Leszek
Szurkowski
![]() |
Fot. Leszek Szurkowski |
marzec
– kwiecień 1996 r.
Piotr
Komorowski, „Stan uwagi”
Nieskończoność
chwili...
Uchwycenie momentu - chwili ze wszechmiar zwyczajnej, ale przecież
w zagadkowy sposób zawsze innej - czy to jest aż czy też zaledwie? Często
wydaje nam się, że sens i wartość znaczącą mają rzeczy i miejsca wielkie
wielkością ponadczasową. Lub, że kodują nam się w pamięci chwile szczególne, bo
nacechowane mnóstwem znaczeń, skojarzeń i oddziaływań. Te, które mniej lub
bardziej zmieniają nas i nasze życie. Tylko, że tych kamieni milowych nie ma aż
tak wiele. Dominuje w nas i wokół nas rytuał codzienności, tych samych czynności,
dróg i myśli. W obrzędzie dopełnianym każdego- dnia tylko czasem pojawi się refleksja
a nasza świadomość zarejestruje coś wyłamującego się z otoczenia, l nie
dlatego, że porazi nas nagle niezwykłość. To lśnienie tajemnicy ukrytej w
zwyczajności może nas zaskoczyć w układzie gałęzi, w starej fontannie parkowej,
na drodze, która nie wiedzieć dlaczego wydaje się być inna od tylu jej
podobnych.
Fenomen
chwili nie podlega racjonalizacji. W danym momencie jesteśmy bowiem z nią sami
i trudno dzielić się z innymi tym co odczuwamy, tłumaczyć dlaczego jest tak a
nie inaczej. Chwila jest zawsze osobista. No bo jak uściślić, że w jakimś
momencie istotna stała się dla nas stara fontanna? Bo jej cień przypomina buddyjskie dordże? Bo jej starość wyrażona w
pustce ciszy i niepotrzebności zmieniła wymiar czasu, w którym stanęliśmy?
Literatura może oddawać wiele doznań. Nigdy do końca nie wytłumaczy jednak
tego, co odczuwamy. Fotografia pozostawia obszar odczuć wolny, daje wybór, w którym
musimy znaleźć się sami. Nie narzuca, nie dookreśla. Może, choć przecież wcale
nie musi, uruchomić nasze własne skojarzenia. W jakimś stopniu prowokuje, choć
nie jest to działanie gwałtowne i
zmierzające do tego, żeby nami wstrząsnąć. W swojej istocie pokazuje to, co
umyka. Jest próbą zamknięcia w trwające przemijającego. Istotą chwili
jest bowiem unikalność, zatrzymanie czasu i przestrzeni w naszej świadomości.
Nie da się tego schować do głębokiej szuflady heraklitowej mądrości. Ale można
zaryzykować wyjmowanie z płynącego strumienia zdarzeń i myśli własnych lśnień.
Po to, żeby przedłużyć chwilę i nadać jej pozór nieskończoności. Poprzez fotografię...
Katarzyna Kaczorowska
![]() |
fot. Piotr Komorowski, Przesieka 1995 |
![]() |
fot. Piotr Komorowski, Wrocław 1995 |
maj – sierpień 1996 r.
Bogdan Konopka, „Miasto niewidzialne - Paryż”
"Szarość"
trwania (o fotogenicznej twórczości Bogdana Konopki)
Fotografia jako sposób na oswajanie
czasu, poszukiwanie miejsc, w których się nie umiera (mając je i będąc tam),
wywoływanie "ducha" albo widma tych miejsc, obłaskiwanie wnętrz, w których
czas przetrwał, "wstrzymał oddech", zadomowił się w narastających
latami warstwach światła i mroku, gromadzących się śladach przemijania, miejsc
skupiających ową "szarość" trwania; w realiach sztuki, w okowach pamięci,
w fotogenicznym obrazie rzeczywistości.
Fotograficzną twórczość
Konopki można odczytywać właściwie w ramach tak zarysowanego programu. Z pewnością
dokumentuje on swymi pracami zamysł utrwalania
zmienności, "wtłaczania" czasu w formy stałe, czasu jakby nie
odnawianego, oddanego we władanie pospolitości trwania, zawieszonego w pół między
czernią a bielą. A więc być może stąd bierze się owe niemal obsesyjne
zainteresowanie szarością, która staje się budulcem obrazu, która wyczerpuje i łączy
wszystkie atrybuty fotogenii. Takie były i dawniejsze z lat 80. prace (np. z serii "Rzeczywistość
bezterminowa"), w tym klimacie tworzy artysta również aktualnie
(np. prace z cyklu "Duch miejsc").
Poezja jest sztuką słowa, przysparzającą
niezwykłych obrazów. Fotogenia jest poezją obrazu fotograficznego, niezwykłego
obrazu wybranego ze zwykłej rzeczywistości. Umiejętność wyboru jest zasługą
indywidualnych predyspozycji autora, l jeśli nie każdy wiersz jest poezją, tak
nie każde zdjęcie jest fotogeniczne, nie zawsze udaje się "przyłapać"
rzeczywistość na tym co w nią pragniemy wnieść, co od siebie chcemy przekazać,
wpromieniować. Bo przecież fotogeniczność nie wynika z chemicznych właściwości
ziarna błony fotograficznej lecz z tego co w tę sztukę wkładamy; to są te
"niewidzialne właściwości naszego umysłu (...), które przylgnęły do
fotografii, a które ona zwraca (...)
Jest fotografia jasnowidząca: pokazuje niewidzialne". Jest - jak mówi E. Morin - wypadkową spojrzenia
empirycznego i onirycznego.
Bogdan Konopka szczególnie
fotogenicznie ujmuje wnętrza - w jego pracach fotografowane rupieciarnie codzienności
zostały podniesione do rangi zbiorów niemal uniwersalnych, zbiorów rzeczy, które
już nie są czymś konkretnym, znajomym, ale stają się niemal ponad-
czasowe. Są to rzeczy, które -
parafrazując wers R. M. Rilkego - patrzą przez nas, przenikają nas na wskroś,
wiedząc o nas wszystko... A w końcu - choć brzmi to konwencjonalnie - te realne
wnętrza są przełożeniem wnętrza nieoczywistego, są świadectwem wrażliwości
poetyckiej, pogłosem metafizycznych pytań. Są wreszcie "wyniesione"
do rangi miejsc szczególnych, gdzie dobre duchy (widma) chronią przed upływem
czasu, zabezpieczają jak amulety podróżne. Tę zasadę - sprowadzenia do wnętrza
- wykorzystuje artysta także w fotografowaniu przestrzeni otwartej. Jego obrazy
krajobrazów, widoki ulic, rumowiska zużytych przedmiotów, cielska domów,
gromady drzew, woda itd. - to wszystko jest także skumulowane do ram
"zamkniętej" przestrzeni. Są to również wnętrza, które wyrażają
to, co jest podstawowe dla całej twórczości Konopki; zamiar fotograficznego
utrwalania w sobie obrazów rzeczywistości,
obrazów wyrwanych zmienności, umożliwiających schronienie w
fotogenicznym "wnętrzu" sztuki.
Andrzej Sa j
![]() |
fot. Bogdan Konopka |
![]() |
fot. Bogdan Konopka |
![]() |
fot. Bogdan Konopka |
![]() |
fot. Bogdan Konopka |
wrzesień
– październik 1996 r.
IX
Biennale Fotografii Górskiej, „Tatry”, wystawa zbiorowa
grudzień 1996 r. – luty 1997 r.
Krzysztof Kuczyński "Dotykając"
Marzec
1997 r. – Joanna Kurek, „Fotografia”Krzysztof Kuczyński "Dotykając"
Rzeczywistość
fotografii to rzeczywistość światła i cienia. Zrozumienie tego prostego na pozór
faktu stawia każdego, kto swoją aktywność twórczą związał z fotografią, na początku
drogi, prowadzącej, na razie w niewiadomym kierunku, ale już wyraźnej. Debiut
wystawienniczy Joanny Kurek jest dowodem na to, że artystka osiągnęła
specyficzny stan "widzenia fotograficznego". Obiektem większości prac
jest właśnie światło i cień. Przenikająca się wzajemnie, ażurowa
"konstrukcja" organizuje w niezwykle poetycki sposób płaszczyznę
kadru nadając jej swoistą głębię, zaś nastrój melancholii i zadumy panujący w
niej wart jest konfrontacji tych prac z odbiorcą.
Wojciech Zawadzki
![]() |
fot. Joanna Kurek |
![]() |
fot. Joanna Kurek |
kwiecień
– sierpień 1997 r.
Halina
Morcinek, „Sen nie sen...”
Śnił mi się las bez drzew
łąka bez kwiatów
staw bez wody
chmury
bez nieba
człowiek bez życia
życie bez
tlenu
światło bez prędkości
anioł bez skrzydeł
Bóg bez przyszłości
Hawking na
rowerze
Halina Morcinek
![]() |
fot. Halina Morcinek, Podgórzyn 1996 |
Halina Morcinek jest fotografem intuicyjnym. Oznacza to, że
spośród wielu miejsc, sytuacji, zdarzeń, wybiera dla swojej fotografii te, które
są dla niej podświadomie, w sposób szczególny znaczące. Wyborów tych
dokonuje momentalnie, choć ze stosowną dozą kontemplacyjnego zauroczenia
przedmiotem zdjęcia. Aparat fotograficzny pełni dla niej rolę notatnika, do którego
wpisuje rozmaite spostrzeżenia dokonywane w różnych miejscach, o różnym czasie,
niekiedy w sposób zaskakująco niespodziewany. Tworzone przez nią obrazy -
fotografie pomimo swojej pozornej zwyczajności, wręcz oczywistości wizualnej,
uważnemu odbiorcy ukazują pewien rodzaj poetyki, czytelnie i bez niedomówień
definiującej istotę i sens tej fotografii. A jest to fotografia w sposób
oczywisty pokorna wobec tego, co po prostu jest - takie zwyczajne i jednocześnie
tak fascynująco niezwykłe poprzez fakt, że jest właśnie takie, jakie
jest. Bez estetycznych fajerwerków i prób budowania jakichkolwiek narracji oraz
manipulacji obrazem, fotografia ta staje się bezpośrednia, a więc określona
swoją własną, przynależną tylko jej - fotografii - strukturą wizualną. Staje się
autonomiczna. Jest w tym coś z prafotografii: zdumienie i radość, że czas można
zatrzymać, a wizję utrwalić, choćby tylko na kliszy fotograficznej. To sens
pierwotny każdej fotografii, choć często nieuświadamiany przez samych fotografów
(czy fotografów?).
Halina
Morcinek jest fotografem szczęśliwym, ponieważ każdy, komu udaje się w sposób
materialny, wizualny, potwierdzić swoją wrażliwość, może się czuć szczęśliwym.
To - tylko z pozoru pretensjonalne sformułowanie - jest o tyle oczywiste, o ile
potwierdzą je wszyscy ci, którzy zaznali tej dziwnie radosnej satysfakcji płynącej
z odkrycia drogi do indywidualnej, oryginalnej wypowiedzi. Bo fotografia, mimo że
jest jakością samą w sobie i samą dla siebie, stanowi również ścieżkę przekazu
dla myśli i idei. A treść tego przekazu, sposób widzenia rzeczywistości,
upodobania stylistyczne, intuicyjny wybór kadru - to wszystko wynika z całości życiowych
doświadczeń, refleksji nad własną naturą, rodzaju słuchanej muzyki i
przeczytanych książek, także stawianych pytań, ważnych rozmów z ludźmi. Ów przekaz
- to również dalekie echo tej ukrytej, subtelnej, przeważnie nieuchwytnej,
głęboko schowanej części naszej natury. Fotografie Haliny to również odbicie
sennych marzeń, nostalgicznych wspomnień, to próba dotknięcia tajemnicy własnej
istoty, a nade wszystko istoty tego, co niezauważalnie, z pozoru leniwie, a
jednak na pewno przemija. Trwa i przemija jednocześnie. Czegoś, co jest i czego
już po chwili nie ma. Sen, nie sen...
Piotr Komorowski
![]() |
fot. Halina Morcinek, Essen 1996 |
wrzesień
– październik 1997 r.
Janina
Hobgarska , „Miejsca”
Miejsca
bywają dobre i złe, cudownie radosne, niekiedy smutne a nawet tragiczne, są
miejsca przez nas ulubione i miejsca nielubiane.
Jest
również tak, że te same miejsca wywołują u różnych osób zupełnie odmienne
odczucia i skojarzenia. A więc miejsca mogą być w jakimś stopniu prywatne, w
sensie zawłaszczenia ich przez pojawiającą się - dzięki nim - szczególną refleksję,
rozpościerającą się na obszary daleko wykraczające poza to, co wprost widoczne.
Są to miejsca - zwierciadła, odbijające rodzaj wrażliwości, charakter,
temperament człowieka, jego jasną i ciemną stronę. Te, w dużym stopniu miejsca
symboliczne, zawierają prawdę. To bardzo intymny, najczęściej nieodczytywalny
dla postronnych symbolizm.
Fotografie
Janiny Hobgarskiej są fotografiami miejsc. Bo autorka kolekcjonuje miejsca.
Zabrzmi to może paradoksalnie, ale prawdopodobnie bardziej zależy jej na
subtelnym kontemplowaniu niezwykłych dla niej miejsc, niż na samej fotografii.
Zależy jej również na wspomnieniu tego jedynego w swoim rodzaju przeżycia, w którym
wciąż na nowo może odnajdywać - sama dla siebie - ślady swoich rozmaitych
zauroczeń. Fotografia, ze swoją przezroczystością, nadaje się tego celu najpełniej.
Miejsca
fotografowane przez Ninę są, rzecz jasna, autonomiczne i w pewnym sensie obiektywnie
niezmienne. Ale te same miejsca na jej fotografiach zawierają co najmniej dwie
zasadnicze prawdy: rzeczywistość, zredukowaną poprzez samą istotę zapisu
fotograficznego do jej najistotniejszych cech, oraz prawdę subiektywnego
widzenia fotografa. "Subiektywne widzenie" - to oczywiście trywialne
określenie problemu polegającego na złożonej grze upodobań, osobistych
preferencji, świadomych i podświadomych wyborów. Wielokrotnie bywałem w
miejscu, które sfotografowała Nina Hobgarska. Znam je i lubię. Myślę, że wiem,
jakie ono jest. Jest takie jak na tych fotografiach. Promieniuje ciszą. Wydaje
się, że właśnie ta kategoria - cisza - jest dla autorki szczególnie ważna, tego
właśnie poszukuje. Miejsce to, poprzez specyficzną architekturę i niecodzienne
ukształtowanie przestrzenne, kojarzące się bardziej z jakąś konkretną, wymyśloną
scenografią, niż z czymś trwałym, istniejącym na co dzień, zostało przez Ninę
Hobgarska z całą swoją energetyczną zawartością precyzyjnie zdefiniowane, a
poprzez fotografię zintensyfikowane. Fotografia jest zazwyczaj przez nas
postrzegana jako "cięcie" przez czas, balsamujące jakiś jego jeden
jedyny, bardzo krótki wycinek. Natomiast te fotografie wydają się być w jakimś
sensie bezczasowe; odnosi się wrażenie, że czas stał się jakąś ciągłością,
kontinuum bez przeszłości, bez przyszłości. Bez teraźniejszości nawet. Bo jest
chyba tak, że zdjęcia te są odbiciem świadomości fotografa.
Piotr Komorowski
![]() |
Janina Hobgarska 1987 |
![]() |
Janina Hobgarska 1987 |
![]() |
Janina Hobgarska 1987 |
listopad
1997 r.
Sławoj
Dubiel , „Fotografie końca wieku...”![]() |
fot. Sławoj Dubiel "Fotografie końca wieku..." |
![]() |
fot. Sławoj Dubiel "Fotografie końca wieku..." |
![]() |
fot. Sławoj Dubiel "Fotografie końca wieku..." |
grudzień
1997 r.
„Fascynacje” - przegląd twórczości środowiska jeleniogórskiego
Kolejna - 9 edycja Przeglądu Fotografii "Fascynacje"
jest próbą ukazania po raz kolejny stanu świadomości twórczej środowiska zajmującego się aktywnością w
dziedzinie fotografii. Różnorodność prac prezentowanych na wystawie wynika
z oczywistych powodów - z postaw artystycznych autorów różnych pokoleń. Cieszy
fakt pojawienia się nowych "twarzy" w krajobrazie fotografii
"jeleniogórskiej". Wydaje się również, że Przegląd Fotografii
"Fascynacje" jest dla wszystkich fotografujących bodźcem i impulsem
do dalszej pracy artystycznej w niełatwej dziedzinie jaką jest fotografia.
Organizatorzy
styczeń
– luty 1998 r.
Maciej
Hnatiuk , „Same w sobie”
Najprościej,
ale też zupełnie powierzchownie, mógłby ktoś
o tych zdjęciach powiedzieć: fotografia
aktu, czy też może równie mało wykwintnie
- akt w fotografii. Piękno kobiecego
ciała, nieco erotyzmu, może odrobina
męskiej ekscytacji ... Ale przecież
nie jest tak i nie o to chodzi. Nie jest tak, bo Maciej Hniatuk uprawia fotografię
z pełną świadomością jej specyfiki, autonomii, przede wszystkim zaś jej uniwersalnych znaczeń,
bez względu na rodzaj podjętego
tematu. Ową świadomość można by równie dobrze określić jako doskonałe
zrozumienie, lub lepiej - wyczucie rodzaju estetyki,
która jest przynależna fotografii i tylko fotografii.
Każda fotografia zawiera
w sobie jakiś czas, jakieś miejsce, jakieś światło. Zawiera też formę i treść. Maciej Hnatiuk fotografuje
kobiety. Stanowią one treść i formę jego zdjęć. Niekiedy wydają się być bardziej formą, niekiedy zaś treścią - w zależności od zapatrywań odbiorcy.
Ale podmiotem jest zawsze sama w
sobie, czysta fotografia, definiująca
się swoją medialną odrębnością, l jest jeszcze
oczywiście to coś, co sprawia, że fotografia ta niesie jakieś konkretne przesłanie, promieniuje aurą autentyzmu i fascynacji: Maciej wie, dlaczego fotografuje kobiety, co stanowi raczej rzadkość wśród fotografów próbujących mierzyć się z tym z pozoru
prostym tematem.
Maciej
Hnatiuk właściwie nie opisuje wyglądu
kobiet. Pozornie skupia się na ich zewnętrznym pięknie, ale tak naprawdę przekazuje ideę swojej własnej fascynacji ich odmiennością, studiuje kobiecość samą
w sobie. Jego fotografie opowiadają o
pełnym pietyzmu i czułości zdumieniu nad cudowną tajemniczością kobiet,
zawierającą przecież również w tym,
co niematerialne, niewidoczne wprost. Wydaje się, że fotografie te ukazują to, co dopełniające
a jednocześnie pierwotne i chyba ogromnie ważne dla ich autora. Bardzo szanuję tę
niezwykłą umiejętność konstruowania subtelnego a jednocześnie czytelnego przekazu emocji
i indywidualnej wizji świata. To umiejętność, która określa autentyczność
i klasę fotografa.
Myślę, że zauważalny jest w tych
fotografiach pewien charakterystyczny dualizm, powodujący, że jak w kalejdoskopie,
raz podziwiamy samą w sobie czystą emanację kobiecości,
za chwilę zaś samą w sobie, wręcz ortodoksyjną
fotografię, której obojętny wydaje się być sam obiekt zdjęcia,
istotny zaś staje się przekaz emocji
zawarty jedynie w napięciach
pomiędzy oświetlonymi płaszczyznami.
Te dwa odczucia zachodzą naprzemiennie
lub współgrają jednocześnie, intensyfikując
tym samym i pogłębiając wrażenia płynące z odbioru tej fotografii.
Fotografie
Macieja Hnatiuka stanowią - w moim głębokim przekonaniu - intymny hołd złożony
przed cudownością kobiecej natury, odzwierciedlają uniwersalną
miłość, jaką je darzy. Można chyba założyć, bardziej lub mniej metaforycznie, że jego zdjęcia generują tak
pożądany i poszukiwany przez fotografów „trzeci wymiar" -
oczywiście już nie na fotograficznej odbitce, lecz w naszej - odbiorców -
wdzięcznej za taki przekaz, świadomości.
Piotr Komorowski
![]() |
fot. Maciej Hnatiuk |
![]() |
fot. Maciej Hnatiuk |
marzec
– kwiecień 1998 r.
Ewa
Rubinstein, „Fotografia”
GŁOS
BEZ SŁÓW
rozmowa
z Ewą Rubinstein
Bogdan
Konopka: Od naszej ostatniej rozmowy minęło dziesięć lat, od ostatniego
spotkania chyba pięć, zatem co nowego?
Ewa Rubinstein: Przestałam
fotografować. Będzie już więcej niż sześć lat. Raptem przestałam widzieć: widzę
że nie widzę, że nie reaguję na rzeczy, które przedtem były dla
mnie bardzo ważne. W ogóle z wiekiem człowiek inaczej czuje życie, musi inaczej
reagować, lub nie reagować; wartości jakoś inaczej się ważą. l to nie staje się w sposób zamierzony - to się
raptem zauważa. Nagle dostrzegłam: że inaczej kiedyś żyłam, że potrzebuję więcej rodziny, te wszystkie przejścia
- umarł mój ojciec, zaraz potem straciłam syna, potem na AIDS zmarło dwóch
moich najlepszych przyjaciół... Stqd ta fotografia nagle przestała być taka niezbędna;
teraz potrzebuję być dużo z matką ...
BK: Co zatem było tak ważne na początku, że fotografia zajmowała
Cię przez ćwierć wieku?
ER: Na początku był to
sposób, żeby zrobić coś dla siebie samej, spełnić się w czymś, po czym odkryłam,
że jest to sposób, by dojść do innych ludzi a nawet coś ofiarować, bo w tym
samym momencie coś zostaje - rozumiesz?
BK: Taki rodzaj
wymiany?
ER: Dokładnie.
Jeszcze później zaangażowałam się w warsztaty (staże). BK: Twoje
zdjęcia odznaczają się niezwykłą prostotą.
ER: One n/e są trudne dla niewinnego
widza, ale mogą być trudniejsze dla chcącego zobaczyć coś więcej, choć
nie wymagają ogromnych „nie wiem co".
BK: Jest w nich dużo duchowości i często jakaś eksplozja świetlna.
ER: Jest w nich dużo
cienia. Na przykład tę fotografię zrobiłam rano przed pogrzebem syna... W
fotografii zawsze jest obecne toć oś, fotografią można
wszystko powiedzieć - ile się chce. To jest taki głos bez słów, dla mnie to jest muzyka.
BK: Twoje fascynacje innymi fotografami?
ER: To straszne pytanie, bo zawsze
zapominam tego najważniejszego. Oczywiście na początku lrving Penn, Harry Callahan, Paul Strand, potem Wynn Bullock, którego
bardziej lubiłam niż Westona, bo inaczej pokazuje
naturę -jego natura oddycha, potem jeszcze Wright Morris, który na mnie bardzo
silnie wpłynął i... utknęłam.
BK: Więc jednak Amerykanie?
ER: Bo ich lepiej znałam. Naturalnie na
początku był Cartier-Bresson, Brassai i wreszcie mój przyjaciel Kertesz, z którym często i długo rozmawialiśmy - jego fotografie
wręcz uwielbiałam. No, a z bardziej współczesnych Willy Ronis, Arnaud Claass; są
inni, ale pamięć o nich wraca jak nikt nie pyta. U tych autorów fascynowało mnie
to, co żywe, osobiste, gdzie czuć człowieka, widać wszystkie jego uczucia. Bo
czasem patrzysz na zdjęcia a wszystko to
takie zimne, te wnętrza, te drzwi, wszystko jest, tylko brr...
BK: Walker Ewans?
BK: Walker Ewans?
ER: Dziękuje! Wszystko jest, każdą
rzecz widać tak ostro, że ho ho! Tylko, brr... BK: Więc fotografia, jeśli nie ma duchowości...
ER: Ten duch zawsze jest, tylko jaki?
Zawsze widać, kto zdjął fotografię, może nawet łatwiej czytać fotografa
niż to, co tam było jako obiekt. Popatrz na fotografię Avedona: tylko jego
widzisz. Zawsze, zawsze ... Straszna rzecz - nie można się schować! Jak ktoś
patrzy na twoje fotografie i coś rozumie, lepiej cię będzie znal niż twoja rodzina.
BK: Portret jest przypadkiem szczególnym, tu się dopiero
sprawy komplikują, bo jest fotografujący i fotografowany.
ER: W rzeczy
samej. Tacy fotografowie jak Avedon wrzucajq catq swojq osobowość na modela; to
wszystko ON, FOTOGRAF. Rezultat: ich portretowani sq
wystraszeni, albo w bólu, i zawsze ma się wrażenie, że jest im niewygodnie.
Avedon kiedyś sfotografował mojego byłego męża, lecz nigdy nie pokazał tej
fotografii publicznie. Tak się dzieje,
kiedy model ma silnq osobowość i nie wpada do tej studni... Przypomniałam sobie
najważniejszego! August Sander! Na jego fotografiach nauczyłam się, że przecież
osoba też ma prawo być. Dla mnie to jest jak rozmowa - przecież nie
monolog. Ale tak jest trudniej, bo trzeba oddać połowę miejsca. Fotograf i tak jest już mocniejszy, bo ma aparat i
decyduje: gdzie i jak. Sama przeszłam przez taki okres, kiedy pracowałam
dużo w studio: puszczałam muzykę, podawałam wino, teatr robiłam a /udzie w to
wchodzili. Aż zauważyłam, iż sq wszyscy
jacyś tacy sami, a wszystko to takie monotonne. Więc zaczęłam chodzić do ludzi
i było jeszcze trudniej. Nieznana przestrzeń, światło, tu przyjdzie dziecko,
tam pies, to było niekontrolowane, ale zarazem coś się wyrównało: oni
byli u siebie a ja miałam aparat i decyzję. Potrzebowałam, by to było razem. Poza tym używałam statywu, by pozbyć się
tego nieznośnego czajenia. Kiedy aparat staje się zawadą, to może czasem
pomagać.
BK: Na
koniec chciałbym zapytać co z albumem, który przygotowałaś przed dwunastu laty
dla Muzeum Historii Miasta Łodzi?
ER: Wciqż go nie
ma, choć wciąż ma być... Jak zapewne pamiętasz najpierw były historie z cenzurą
- ciągle coś bardzo subtelnie wyciągali. Potem wydawca znalazł na biurku
wiadomość, by tego nie drukować. Z kolei po
zmianach politycznych pieniądze przeznaczone na album przestały mieć jakąkolwiek
wartość. Później zjawiło się Ministerstwo
Kultury i Sztuki, że może, może. l też nic. Może nie mieli funduszy, może były
potrzebne na bardziej polskie rzeczy,
a może wyszli z założenia, iż tu takie zmiany a moja Łódź smutna? Ostatnio
pojawił się prywatny wydawca, miłośnik
Łodzi i znów coś miało być, i to przy okazji mojej wystawy w Zachęcie, lecz nie było, choć wciąż ma być...
BK: A czy w ogóle istnieje monografia Evy Rubinstein?
ER: Nie,
nie istnieje i myślę, że nie będzie istnieć. Już trzykrotnie były do tego
przymiarki w Paryżu. Było już tak, że pokazywali mi makietę, jakie to będzie duże i ładne,
pisali teksty, wstępy, zakończenia,.. Aż tu nagle człowiek nie odpowiada na
telefony. Ja tego nie rozumiem, ale widzę, że tak się robi. Może potem mi zrobią,
kiedyś...
BK: Z wiarą, że się jednak przy tej
okazji spotkamy, dziękuję.
rozmawiał
Bogdan Konopka
Paryż 12.09.1996
(rozmowa
autoryzowana)
Eva
Rubinstein urodziła się w 1933 r. w Buenos Aires podczas tournee ojca Artura
i towarzyszącej mu żony Anieli. Do 1939 r. rodzina artystki mieszkała w Paryżu
a po wybuchu wojny wyemigrowała do USA. Początkowo w kręgu jej zainteresowań
znalazły się balet, teatr i muzyka, aż w roku 1967 odkrywa fotografię. Wystawia
swoje prace z ogromnym powodzeniem na kilku kontynentach równocześnie. Z
jednakową lekkością fotografuje akty, portrety, pejzaż miejski i wnętrza, ludzi
i ślady ludzkiej obecności. Dużo podróżuje notując osobiste związki z ludźmi i
miejscami. Jej ostatnia wystawa retrospektywna (1967 -1990) jest aktualnie dostępna
polskiej publiczności (Warszawa, Bydgoszcz).
(Rozmowa udostępniona dzięki życzliwości Redakcji!
,,FORMAT"-u)
![]() |
fot. Eva Rubinstein |
![]() |
fot. Eva Rubinstein |
![]() |
fot. Eva Rubinstein |
maj
– czerwiec 1998 r.
Tomasz
Mielech, „Fotografia”
wrzesień
– październik 1998 r.
X
Biennale Fotografii Górskiej, Czesław Odo Mostowski, „Góry”
styczeń
– luty 1999 r.
Wojciech
Zawadzki, „Kalendarz”marzec - kwiecień 1999 r.
Marek Szyryk "Fotografia z filiżanką herbaty"
Sługa ja tylko jestem
niewidzialnej rzeczy,
Która jest dyktowana mnie i
kilku innym.
Sekretarze, nawzajem
nieznani, po ziemi chodzimy,
niewiele
rozumiejąc. Zaczynamy w połowie zdania,
urywając inne przed kropką.
A jaka złoży się całość
nie nam dochodzić, bo nikt
z nas jej nie odczyta.
(Czesław Miłosz „Sekretarze")
![]() |
fot. Marek Szyryk |
![]() |
fot. Marek Szyryk |
czerwiec
- sierpień 1999 r.
Lucjusz
Cykarski, „W stronę Tatr”
wrzesień
–październik 1999 r.
Fabiola Serra I Pellicer „Images del cami”
styczeń
- luty 2000 r.
Jan
Reich ,„Praga”
marzec
– kwiecień 2000 r.
Frederic
Bellay , „Wybrzeże. Miasto”
kwiecień
– lipiec 2000 r.
Krzysztof
Niewiadomski, „Miejsca nie oznaczone”
Istnieją miejsca
bez nazw które przyciągają
jak magnes ukryte za zasłoną
Zapomnienia obudzone
o świcie osaczają za rogiem
Miejsca,
które tkwią
we mnie
Sprawia mi wielką trudność ukazania racjonalnego sensu fotografii
miejsc, MIEJSC NIE OZNACZONYCH. Ukrytych we śnie,
zamkniętych we wspomnieniach, są to miejsca
metafizyczne, w których następuje
starzenie, rozkład i zanikanie. Miejsca, które tworzą specyficzny klimat. Opuszczenia i osamotnienia.
Krzysztof Niewiadomski
Miejsca nie oznaczone - fotografia Krzysztofa Niewiadomskiego.
Jest dokumentem. Dokumentem wypełnionym poezją. Swoistym klimatem. Rejestracja miejsc i chwil przypominająca ślizganie
się wzroku po ścianach pokoju wypełnionego
rzeczami i pamiątkami, z których każda ewokuje myśl, refleksję, wspomnienie. O ile każda z tych fotografii wydaje się
być pojedynczym spojrzeniem, to ich
suma dowodzi świadomości widzenia. Widzenia
fotograficznego, pewnego poczucia kadru. Fascynacja fotografią Atgeta -
genialnego dokumentalisty Paryża z początków istnienia fotografii, jak i twórczością Ewy Andrzejewskiej-
poetki fotografii lat 90-tych (jak mówi autor wystawy), stwarza rzadką
okazję do ujrzenia specy-ficznej klamry
spinającej historię fotografii - poczucia czasu, do którego zapisu przecież tak bardzo predestynowana jest
fotografia od swego zarania.
Prostota, wyczucie formy i wrażliwość tworzą z pierwszej indywidualnej prezentacji prac Krzysztofa
Niewiadomskiego bardzo interesującą propozycję artystyczną w dziedzinie
fotografii.
Wojciech Zawadzki
![]() |
fot. Krzysztof Niewiadomski |
wrzesień
– październik 2000 r.
XI
Biennale Fotografii Górskiej, Wojciech Zawadzki, „Miejsce Kamienia”
listopad
– grudzień 2000 r.
Wyższe
Studium Fotografii, „Dyplomy 2000” Wystawa absolwentów Wyższego Studium Fotografii w Jeleniej Górze
luty
– marzec 2001 r.
Ewa
Andrzejewska „Po drodze”
kwiecień
– marzec 2001 r.
Jean
Francois Joly, „Rozbitkowie”
maj
– czerwiec 2001 r.
Jerzy
Wierzbicki „Gdańsk Wschód”
czerwiec
– sierpień 2001 r.
Aleksander
Czekmieniew, „Ukraina nieoficjalna”
wrzesień
– październik 2001 r.
Bogdan
Konopka, „Rekonesans”
listopad 2001 r.
Natalia
Elster , „Nierealne odrealnienie”
Na moich zdjęciach uwieczniam głównie przyrodę.
Słowa wielkiego malarza, impresjonisty Auguste Renoir'a są także
motywem przewodnim
moich prac:
"Według
mnie obraz
ma być czymś przyjemnym,
wesołym i ładnym,
tak-ładnym!
W życiu
jest wystarczająco
dużo rzeczy przykrych,
żebyśmy
mieli jeszcze
sami
produkować
brzydactwa".
Wszystkie przedstawione przeze mnie obrazy "zamknięte"
zostały w kształcie koła, w wyniku eksperymentu nad kształtem, kolorem i światłem.
Jedne mniej, a inne bardziej
nierealne,
wszystkie są odrealnione!
Natalia Elster
![]() |
fot. Natalia Elster |
![]() |
fot. Natalia Elster |
grudzień
2001 r.
„Fascynacje”- przegląd twórczości środowiska jeleniogórskiego
Ewa Andrzejewska, Daniel Antosik, Tadeusz Biłozor, Jan Foremny, Janina Hobgarska, Piotr Komorowski, Krzysztof Kuczyński, Robert Kwiatkowski, Marek Liksztet, Tomasz Mielech, Krzysztof Niewiadomski, Janusz Pytel, Jacek Szczerbaniewicz, Zygmunt Strzelecki, Jolanta Wilkońska, Jerzy Wiklendt
To już kolejna edycja Fascynacji -
wystawy fotograficznej, pokazującej to, co w jeleniogórskiej fotografii zdarzyło
się ostatnio ciekawego, czym żyją jej twórcy, jakie są ich preferencje i
artystyczne skłonności. Wystawa posiada wymiar szerszy od lokalnej prezentacji.
Z jednej strony bowiem ukazuje znaczącą tendencję we współczesnej fotografii,
która tu, w Jeleniej Górze jest w sposób zdecydowany i świadomy reprezentowana,
z drugiej zaś przedstawia środowisko, które od lat funkcjonuje z powodzeniem
tak w skali kraju jak i poza jego
granicami.
Ujmując
rzecz metaforycznie, niektórzy krytycy mówią wręcz o Jeleniogórskiej „szkole"
fotografii, co poza znaczeniem towarzysko-kuluarowym niesie przecież pewien
pierwiastek wartościujący i opiniotwórczy.
Fotografia
od lat znajduje w Jeleniej Górze sprzyjający klimat, co wynika z tradycji, ale
również życzliwej atmosfery tworzonej przez instytucje profesjonalnje zajmujące
się krzewieniem kultury i prezentacją
sztuki. Stosunkowo duża ilość wystaw fotograficznych, znana w kraju działalność Wszechnicy
Fotograficznej czy też imprez w rodzaju Biennale Fotografii Górskiej, to
również fakty, które wywierają - siłą rzeczy - pozytywny klimat wokół
jeleniogórskiej fotografii. Nie sposób przy tej okazji pominąć sfery prywatnej,
tego nie zinstytucjonalizowanego obszaru aktywności, polegającej na pewnego
rodzaju „studiowaniu" fotografii w jej duchowym i materialnym wymiarze.
To wymiana myśli, idei. To samokształcenie. To ciągły, rozwijający się proces.
Bardzo znaczący, choć wprost niewymierny.
(...) Piotr Komorowski
![]() |
fot. Jerzy Wiklendt |
styczeń
– marzec 2002 r.
Andrzej
Jerzy Lech, „Dziennik podróżny – Ameryka”
Pokazywałem zdjęcia Andrzeja w gronie przyjaciół. Także te z jego
podróży po Ameryce. Dyskutując o nich, jeśli nazwać w ten sposób dzielenie się
wrażeniami, ktoś z nas nie mógł sobie przypomnieć nazwiska wynalazcy
fotografii. Zdarza się. Niebytem lepszy, trzeba było więc sięgnąć do
encyklopedii. Zaskoczyło mnie jednak, że nie pamiętałem nazwiska, o które się
już przecież otarłem. Nie pamiętam wiele
nazwisk, o które się otarłem. Pamiętam za to mnóstwo obrazów z mego życia.
Niektóre z nich są w czasie odległe tak daleko, iż sięgają nawet jego początkowych
lat. Pamiętam wiele obrazów, wiele z nich układa się nawet w sekwencje, nawet
jakby prawie w małe filmy Nie jestem w tym wyjątkiem. Wszyscy obdarzeni jesteśmy
przecież pamięcią. Jest w nas pełno szufladek, w których przechowujemy słowa,
nawet całe teksty, numery, daty, ba, nawet zapachy. Nic nie jest wszakże
trwalsze jak pochwycone wzrokiem obrazy, migawki z naszego rzeczywistego pobytu
w tym trójwymiarowym świecie. A fotografia
jest na przekór dwuwymiarowa, więc jak to pogodzić? Żaden namalowany
portret czy krajobraz, żeby nie wiem jak się malarz starał, nie jest wiernym
odbiciem rzeczywistości. A fotografia? Być może, w każdym razie ta, którą się
nie manipuluje, wydaje się być bliska ideałowi, aby to co postrzegamy, możliwie
wiernie oddać. Ale czy jest tak naprawdę? Czy to, co oglądamy potem na zdjęciu
jest faktycznie tym, co widzieliśmy w momencie zwolnienia migawki? Czy
jest tym, co chcieliśmy wtedy utrwalić dla naszej pamięci, która często przecież
nas zawodzi? Czy istnieje w ogóle obiektywna fotografia? l teraz te zdjęcia
Andrzeja. Widziałem ich już sporo i nawet jeśli ukazują przeróżne miejsca,
odległe o setki kilometrów, leżące w różnych zakątkach naszego globu, nie mogę
się oprzeć wrażeniu, że mają wszystkie coś wspólnego. Nawet nie próbuję określić
tej spójności, zbyt trudne jest to zadanie, a jednak pojmuję to „coś" podświadomie
i jest mi to zaskakująco bliskie. Pisać o kimś, „opowiedzieć kogoś", kogo
się zna od pierwszych lat życia, nie jest zadaniem wbrew pozorom łatwym.
Przechowujemy z Andrzejem w naszych zbiorach zdjęcie jedno, obrazek z lat, kiedy świat oglądaliśmy z wysokości
może niewiele ponad metr sobie liczącej. Są na nim osoby, których już wśród nas
nie ma, choć mogłyby z nami jeszcze być. Czy odeszły? Fizycznie - tak.
Fotografia ta wywołuje jednak bez trudu z jakiejś szufladki wspomnienia i
dziwimy się, ile jeszcze naprawdę z tamtych szczenięcych lat pamiętamy. Kiedyś
pokazałem pewnemu staruszkowi zdjęcie pożółkłe, takie z faliście wyciętymi
brzegami, byt na nim kadr z miejscowości, w której on żyt od urodzenia, a w której
ja znalazłem się przez przypadek. Wyblakłe już oczy starca rozbłysły przez
moment, „tędy szedłem zawsze do szkoły" -powiedział, i zaraz potem jego
oczy przygasły, „ale tego domu, o tutaj, już
nie ma" - dodał zaskoczony, a przecież się nad tym chyba już nie zastanawiał, kiedy tamtędy ostatnio przechodził. On to jeszcze
pamiętał, jak wielu ludzi, którzy są jeszcze pośród nas, obcując z obrazami, które
w nich jeszcze żyją, lecz które dla nas są przecież już jakby niedostępne, Coś
różni bowiem to, co oni widzieli i zapamiętali,
i to, co my teraz postrzegamy. W czym tkwi ta odmienność? Miejsca, które
w dekoracjach swych są jeszcze niewiele zmienione, maja już inne znaczenie. Dla
nas. Jak więc pogodzić ze sobą, jak nałożyć na siebie to, co było wtedy i to,
co jest teraz, ale też wkrótce będzie się zwało, że „byto"? Bezradność
wobec czasu, l teraz te zdjęcia Andrzeja... Widziałem ich już sporo i nie mogę
oprzeć się wrażeniu, że jest w nich jakaś perfidna
bezczasowość. Jest w nich nawet coś więcej. Pokazują wszakże miejsca, w których
nie mogłem być, a zdaje mi się, że już je widziałem. Pole do skojarzeń jest w
obfitości naszych prywatnych, w nas noszonych obrazach, bezgraniczne. To nie
szczegóły jednak o tym wrażeniu decydują, bowiem gdy je wyłowić, pomyłka staje
się oczywista. Czyni to ich szczególna atmosfera, ta jakaś niewidzialna
cienkawa mgiełka koloru sepii, odgradzająca oczy oglądającego od realności tych
pustych do rozpaczy ulicznych zaułków, domów samotnych, mostów i torów
kolejowych wiodących znikąd i donikąd, parków czy cmentarzy, l wszystkie są tak
samo doskonałe, obojętnie zastygłe w bezruchu,
w bezczasie. Zdjęcia te nie są wspomnieniami z miejsc, do których Andrzej dotarł
w swojej podróży przez życie. Jest to swoista dokumentacja konfrontacji z nimi,
ale nie taka, jaka cechuje dokumentację reporterów. Jest to bowiem jakiś
osobisty rozrachunek z własną pamięcią, do której przymocowane zostały chwile z
egzystencji innych ludzi, których już nie ma, a których opowiadania okaleczone
są właśnie z ilustracji, które moglibyśmy oglądać ich słuchając. W Paryżu
mieszka Roberto Michael, tłumacz, postać tajemnicza, ale ciesząca się ogromnym
zaufaniem Andrzeja. W swoich listach do niego Andrzej zwierza mu się często ze
swoich refleksji z miejsc, które odwiedzał, które potem utrwalił na swoich zdjęciach. „W poniedziałek
bytem z Magdą kolejny raz na Coney Island.
Lubię to miejsce. Lubię je, bo ma piękną historię. Lubię je za wyjątkową fotogeniczność i za jakiś wiszący ciągle w powietrzu
nastrój i klimat, aurę przeszłości, aurę czasu, który bezpowrotnie minął. Tu świetnie
mi się fotografuje Tak jak kiedyś i tym razem fotografowałem też plażę,
Atlantyk i zniszczone obiekty starego wesołego miasteczka." W innym liście:
„Dzisiaj jest wielka mgła. Otwieram okno i widzę Maty Staw. Gdzieś zapodział się
Empire State Building. Nie widać też Hudson River, przez która przepływam
promem dwa razy dziennie. Karkonosze i pokój numer siedemnaście" Te ciągle
zaskakujące skojarzenia! O jednym ze swoich
zdjęć Andrzej napisał: „Piękna jest ta fotografia i do tego wszystkiego dołożyłem
jej jeszcze idiotycznie śmieszny haczyk, l ta staroświecka zasłona z frędzelkami.
Mówią fotograficzne myślenie. Bzdury są to oczywiście! Ja mówię o bolesnym
przewidywaniu nadchodzącej podróży, o uczuciu pustki, oderwania, mówię kolejny
raz o tym, że tęsknię. To zdaje się jest początek niekończącej się już nigdy
rozmowy." Obrazy wychodzące spod ręki Andrzeja są dokumentacja podróży w
czasie. Podróży jednak, która jest umiejscowiona w jakimś punkcie niewiadomym,
bez odniesienia do jej początku i do jej końca. Jest to zapewne moment, w którym
taka podróż jest jeszcze możliwa. Jeśli się bowiem uważnie wpatrzeć w tę zasłonę przykrywającą owe fotografie, można by dojrzeć
tętniące tam życie. Oczywiście potrzeba do tego wyobraźni, ależ czyż jest to
zadaniem aż tak trudnym? Spróbujcie opowiedzieć któryś z tych obrazów sięgając
do skarbca „osobistej" pinakoteki. Kiedy oglądam
te obrazy, uświadamiam sobie już po raz nie wiem który, jak bezradne są
próby opisania podobnych doznań słowem. Chowam więc moje wiersze do szuflady,
gdy ty...
„Idziesz nieodpartym pragnieniem pchany
by zasłonę horyzontu unieść
za nią następną ujrzysz
i za nią dalszą
a za nią?"
Krzysztof Rytka.Wurzburg, Niemcy. Sobota, 4 sierpnia 2001
roku
kwiecień
– maj 2002 r.
Sławoj
Dubiel, "Rzeczywistość Absolutna”
czerwiec
– sierpień 2002 r.
Krystian Zoszczuk, „Ultima Thule”
wrzesień – październik 2002 r.
XX
Biennale Fotografii Górskiej , „Karkonosze” (JTF)Krystian Zoszczuk, „Ultima Thule”
"Fotografia pomaga odnajdywać i rejestrować pewną
obecność, w nieskończonej przestrzeni, dla wielu z nas tak bliską, a jednak odległą, nieosiągalną skłaniającą
do marzeń, zdolną przeszyć jak nić różne wymiary
otaczającej nas rzeczywistości..."
Krystian Zoszczuk
![]() |
fot. Krystian Zoszczuk |
DZIENNIK "Ultima Thule'
Pejzaż oniryczny.
Są
miejsca, które przypominają nasze sny. Sprawiają złudne wrażenie, że w obrębie
tych miejsc czas stanął w miejscu. Zachowują senną lekkość, klarowność i
dystans. Każdy z nas ma w myślach i marzeniach coś z podróżnika - odkrywcy. Każdy
z nas doświadczył magii horyzontu. W fotografii pejzażu częstym elementem
obrazu jest właśnie horyzont. Wydaje się realny jak inne obiekty natury, ale
przez swą nieosiągalność jest symbolem marzeń. Mami i przyciąga - staje się
horyzontem metafizycznym.
W fotograficznym dzienniku Krystiana
Zoszczuka "Ultima Thute" (z łac. Ostatnia Wyspa), fotografia jest
instrumentem transmutacji pejzażu. Przenosi autentyczną przestrzeń i dopasowuje
do topografii naszych myśli i wewnętrznych obrazów. Pejzaż na fotografiach
Zoszczuka wywołuje w nas oniryczne skojarzenia.
Sen tak jak i te fotografie przeskakują fizyczną banalność toposu i wywołują w
nas melancholijne odczucia. Nic tak nie prowokuje naszej wyobraźni, jak
puste i odległe horyzonty. Można powiedzieć, że fotografie Zoszczuka
przedstawiają "pustkę". Ale "pustka" na tych fotografiach
jest kanwą dla spełnienia się jeszcze bogatszych obrazów w naszej wyobraźni.
Fotografia jest jedyną sztuką, która od początku powstania spełniała nasze
marzenie o zobaczeniu celu wyimaginowanej podróży, l nie ma w tym nic z
naukowego dokumentu czy prozaiczności fotografii prasowej. Odległe i nieznane
krainy odtwarzane są z fotografii w naszej wyobraźni jako indywidualne pejzaże,
o których dawno śniliśmy. "Ostatnia Wyspa" Krystiana Zoszczuka jest
nawiązaniem do "krańca świata". Celem podróży Zoszczuka, były nie
tylko same wyspy za kołem polarnym, gdzie słońce zlewa się z horyzontem w
jedności, dając niepowtarzalne efekty świetlne. Celem podróży Zoszczuka było
"sfotografowanie" dawno wyśnionej krainy, a zauroczenie i fascynacja
były najważniejszymi przyczynami wyboru właściwego momentu i kadru. Oglądając
fotografie Zoszczuka, przypominają się stare fotografie Ansela Adamsa czy
Timothy O'Sullivana. Przypominają się te najlepsze tradycje fotografii.
Tradycje, które opierają się na konstruowaniu wewnętrznego bogactwa wyobraźni.
Grzegorz Przyborek
(Łódź, 3 maja 2002 r.)
![]() |
fot. Krystian Zoszczuk |
wrzesień – październik 2002 r.
listopad
2002 r.- styczeń 2003 r.
Paweł
Janczaruk „Fotografia”
Szukam obrazów w pamięci, żeby móc je
opisać. Przypominają mi się fragmenty fotografii. Przejrzane pobieżnie na podłodze
w domu u Pawła, kiedy myślami krążyłam między wyjazdem, na który nie mogę sobie
pozwolić z powodu obowiązków, czekającym mnie egzaminem a
zakupami. To ściana z krzesłami z Broniszowa, to zagracone biurko
redakcyjne fotoreporterów lub stół kuchenny pełny domowych drobiazgów. Zawsze
jest jakiś ślad człowieka. Na tych fotografiach jest człowiek, chociaż nie widać
nigdzie fizycznie zarejestrowanej postaci. Nie wiemy, czy to młody człowiek,
czy stary, kobieta czy mężczyzna. Ponoć socjolog jest w stanie to odczytać. Ale
nie o to chodzi. Paweł pokazuje nam swój świat, swoje najbliższe otoczenie,
dom, zamek w Broniszowie, i jest w tych fotografiach duży bagaż emocji.
Świat
codziennie bombarduje nas ogromną ilości obrazów, a te fotografie ukazują nam
ciszę i spokój. Autor na co dzień pracuje w gazecie, rejestruje aparatem
cyfrowym - tam liczy się ilustracja, fotografia na zamówienie
-
sprzedaje siebie, ale nie duszę. W fotografiach, które tutaj nam pokazuje,
wykonanych najprostszym aparatem
- „camerą obscurą", pozostawił
kawałek swojej duszy. Tu, nie będąc fotoreporterem, może zatrzymać się dłużej
niż na 1/500 s. Jest czas na zastanowienie się nad tym co robi oraz na chwilę
zadumy nad życiem. Przez fotografię próbuje nawiązać z odbiorcą kontakt.
Kontakt emocjonalny. Pokazuje nam to co naprawdę chce pokazać. Jest świadomym
nadawcą, choć obraz, który przedstawia, czasami jest tajemniczy dla widza.
Zaprasza nas do osobistego świata.
Basia P-S Zielona Góra, 11/12.04.2002 r.
![]() |
fot. Paweł Janczaruk |
luty
- marzec 2003 r.
Marek
Lalko , „Fotografia”
W dobie wszelkich, dostępnych
technologii, wszystko staje się jasne i oczywiste. Tym bardziej cenne jest
posiadanie, sekretu, tajemnicy. Tajemnicy ludzkiego myślenia, naszych -
ludzkich emocji, które czasami emitujemy z siebie za pomocą sztuki. Bo być może
jest to ostatnia flanka, za którą człowiek i jego skomplikowana natura może się
skryć. Taka jest właśnie sztuka fotografii Marka Lalko, l dzięki mu za to.
Wojciech Zawadzki
Prawdziwie istotnymi momentami naszej
ziemskiej egzystencji są te, z którymi bez wahania bratamy własne myśli.
Pozytywne odczucia rzeczywistości próbuję utrwalić, zachować w moich
fotografiach.Wiem, że działanie to stanowi pewien etap samorealizacji z
zamiarem pójścia dalej aby odkryć nieznane mi dotąd wrażenia, które czekają w
studni obrazów codzienności. Fotografowanie niby błahych elementów, istniejących
wraz z nami, dostarcza mi wielką przyjemność i satysfakcję, które ładują
baterie do dalszej wędrówki. Zatrzymywane przeze mnie chwile grają szczególną
role, bo właśnie dzięki nim mogę wyrazić siebie i oddać ukłon w stronę
magicznego tworu jakim jest życie.
![]() |
fot. Marek Lalko |
Wojciech Zawadzki
kwiecień
– maj 2003 r.
Jaroslav Benes, Jan Reich, „De Paris”![]() |
fot. Jaroslav Benes |
Z serii „La Defense" - 1994 - 1995 r.
Paryska dzielnica „La Defense" była, jak dotąd największym „atelier",
w którym dane mi było pracować. Nie tylko ciężko pracowałem przez kilka miesięcy
ale również rozważałem istnienie
tego miejsca w różnych aspektach. Sztuka, jak sądzę, musi prowokować zarówno
radosne jak i gorzkie skojarzenia. Trzeba sobie również uświadomić, że ta część
Paryża, skomponowana z ogromnych form budowlanych służy wyłącznie administracji
i interesom. Wieczorem i w nocy „La Defense" staje się całkowicie bezludna
i jedynymi rzeczami, które można tu spotkać bywa strażnik z psem lub przemysłowa
kamera, której mrugające oko śledzi każdy nasz ruch i spojrzenie. Ta atmosfera
nocnego koszmaru i przerażenia niekiedy przenikały mnie i stały się częścią
zawartości moich fotografii.
Jaroslav
Beneś (Praga, 25 czerwca 2000 r.)
Jaroslav
Beneś - urodzony 27.02.1946 r. w Pradze. W roku1965 ukończył maturą Średnią
Techniczną Szkołę Rolniczą w Plasich i rozpoczął pracę jako zootechnik. Od 1968
r. pracuje jako pracownik kulis i fotograf w pilzneńskim teatrze „ALFA". W
latach 1977 - 1978 zmienia miejsce zamieszkania i krótko pracuje jako nocny stróż
w praskim Muzeum Przemysłu Artystycznego. W roku 1978 zatrudnia się w praskich
wodociągach jako archiwista i fotograf, gdzie pracuje w na tymże stanowisku do
dziś. W latach 1994 i 1995 fotografuje Paryż dzięki stypendium francuskiego
Ministerstwa Spraw Zagranicznych. W roku 1989 jest jednym z założycieli „Aktywu
niezależnej fotografii" w Pradze, a w roku 1990 Praskiego Domu Fotografii.
Członek grupy „Czeski drzewak".
Reprezentowany w zbiorach / included in
collections
Muzeum Przemysłu Artystycznego w
Pradze; Galeria Morawska w Brnie; La Maison de Europę de la Photographie, Paryż,
Francja; The Eli Lemberg Museum of Photography, Izrael; Galeria DOI PHOTO
PLAZZA, Tokio, Japonia; Muzeum Narodowe, Wrocław, Polska; Galerie fy. Polaroid, Lozanna, Szwajcaria; The Museum of Fine
Arts, Houston, USA, Bibfiothegue Nationale de
France, Francja.
![]() |
fot. Jaroslav Benes |
![]() |
fot. Jan Reich |
Jan Reich - Paryż, 1969 - 1970
De Paris
O Paryżu mówi się, że podobny jest
kleszczom baby akuszerki, że niemal każdy artysta musi do tej metropolii nie
tyle przyjechać, co musi w tym mieście żyć i począć tym przeżyciem, i pozwolić
zapłodnić to, co ze sobą przywiózł z domu. Jan Reich także udał się do tego
Paryża, aby samemu doświadczyć, czy w tym mieście czeka na niego coś szczególnego,
z czym mógłby się spotkać, w czym mógłby się zakochać, l tak jak każdemu artyście
i Janowi Reichowi jest wiadomym, że w sztuce najważniejsze jest to czego nie śmie
się fotografować, a co jednak fotografować się musi. Tak więc Jan Reich
udał się do Paryża wyłącznie po to, aby w tym miliardościennym mieście znaleźć
i oczyścić tylko ten swój kryształ, żeby to osiągnąć, żeby możliwe spokojnie
przechadzać się przez cały rok po Paryżu i przeglądać nie tylko samego siebie,
ale cierpliwie trzymać w drżących palcach aparat fotograficzny, cierpliwie jak
myśliwy spoglądać na porębę przed sobą i z napięciem oczekiwać, że mu tam
wejdzie ta jego sarna, ten jego jeleń, aby go swym aparatem odstrzelić, a potem
w domu, w ciszy zdejmować z emulsji te swoje fotograficzne opowieści spisane
Leica-stylem, te chwile dla których przyjechał aż z Pragi, aby zetknąwszy się
ze swymi obiektami, dowiedzieć się co nieco o sobie, aby uściślić swój pogląd
na świat, swoją moralność, swoją poetykę. No i czym dłużej się Jan Reich
przechadzał po Paryżu i czym więcej fotografował, tym dokładniej uświadamiał sobie,
że jego palce posłuszne spontaniczności umysłu i serca odmawiają naciśnięcia
spustu aparatu, aby mu do wrażliwego instrumentu nie wniknęli ani bukiniści,
ani pchli targ, ani panoptikum, ani stare cmentarze, ani domy publiczne, ani
kawiarnie, ani malarze na Place de la Terte, ani pity w bistrze aperitif. l tak
to wszystko eliminował Jan Reich ze swego stylu, aczkolwiek dobrze wiedział, że
traci wszystkie autokarowe wycieczki, wszystkie bedeckerowskie opisy.
Skoncentrował się na nieoficjalnym Paryżu,
na jego kamieniach oraz deszczem i mgłą obmywanym pięknie, na czynszówkach, których
okna są pozamykane a drzwi bez ludzi, kierował obiektyw na wejścia do metra, do
którego jednak wszyscy ludzie już weszli, albo z niego już wyszli, koncentrował
się na pustej linii mostu, a na pierwszym planie tego mostu na bezludnym
tramwaju tak samo jak pusty był i ten most, pod którym jedynie Sekwana swoje
apollinairowskie wody toczy, w tle Jan Reich pominął wykrojoną wieżę Eifla, tak
samo, jak w tle elektrycznego zegara niby kurtynę malowaną przez Moneta umieścił
Notre-Dame. A jak już można przeglądać fotografie, które nas prowadzą do
podziemnych ogrodów i zimowych parków, które wcześniej niż my przeżyły szczególne
spotkanie z fotografem, który tylko po to przyjechał do Paryża, aby się spotkać
ze swymi małymi i wielkimi dziećmi, pomiędzy którymi jest jedynie pozorna różnica
wieku. Młode kobiety mają raczej spojrzenia dzieci a dziewczynki noszą na swych
twarzach więcej doświadczeń życiowych, niż by ich tam w rzeczywistości mogły
mieć. Ze wszystkimi tymi wielkimi i małymi dziećmi Jan Reich się pobratał,
wszystkie włączył do ludzkiej rodziny wydzielającej zapach człowieka. Aby móc
to osiągnąć, Jan Reich musiał wyłączyć wszystkie widoki z góry i z dołu,
wszystkie wybiegi i widoki przez dziurkę od klucza, musiał wybrać jedynie
spotkania z ludzkimi oczami i ludzką postacią, byle tylko czło-wiek, ten „como gualamgue" stworzył na
fotografii nie iluzję, ale prawdziwe życie. Tak Jan Reich swym małym wielkim
i wielkim małym ludziom przypiął anielskie skrzydła dzieciństwa, skrzydła z których
przy odrobinie fantazji za oddaloną postacią sypie się rzeczywiste pierze.
Bohumil
Hrabal
październik
1971
(przekład:
lvo Łaborewicz)
Jan
Reich - urodzony 21.05.1942 r. w Pradze. Zdał maturę w 1959 r. W latach
1959 - 1963 pracuje w wielu zawodach, od betoniarza, fotografa, robotnika w
cyrku „Europa" i „Kludsky", przez oświetleniowca, aż po rekwizytora w
studiu na Barrandowie. W roku 1964 zaczyna studia na katedrze fotografii FAMU
[Wydział Filmowy i Telewizyjny Wyższej Szkoły Artystycznej]. Po uzyskaniu
absolutorium w 1970 r. pozostaje w wolnym zawodzie. Od końca lat siedemdziesiątych
fotografuje dla wydawnictwa „Pressfoto" architekturę i pejzaże. Tutaj
realizuje barwne publikacje autorskie. Pracę tę kończy w początkach lat dziewięćdziesiątych,
kiedy zaczynają się ukazywać jego autorskie czarno-białe publikacje poświęcone
Pradze, nad którymi pracował od początku lat siedemdziesiątych („Praha
mizejici" - „Ginąca Praga; „Praha" - Praga). Jest członkiem Praskiego
Domu Fotografii oraz grupy „Czeski drzewak".
Reprezentowany w zbiorach / included in
collections
Muzeum Przemysłu Artystycznego w Pradze; Galeria
Morawska w Brnie; Museet for fotokunst, Odense, Dania; Centre Pompidou, Paryż,
Francja; The University of Texas, Austin, USA; The Museum of Fine Art, Houston,
USA.
maj - czerwiec 2003 r.
„Czeski Raj” – wystawa zbiorowa
Daniel Chodorowski, Krzysztof Kuczyński, Robert Łukaszewski, Agnieszka Rachmiel i Remigiusz
Kałużny
Fotograf musi widzieć. Na tym opiera się estetyka fotografa.
Powiedziałbym więcej: musi nauczyć się od fotografii jej sposobu widzenia oraz
jak wykorzystywać ten sposób widzenia. Kadr fotografii oddziela fragment
rzeczywistości od reszty i wyzwala go od jego współzależności. Stwarza na
filmie nową, autonomiczną rzeczywistość fotografii. Technologia fotograficzna
nie może być uznawana tylko za środek przekazu. Staje się sposobem widzenia:
specyficzna forma fotografii jest jej treścią. Widzenie i widziane stają się jednym.
Krzysztof Kuczyński
![]() |
fot. Krzysztof Kuczyński |
lipiec
- sierpień 2003 r.
Marcin
Seweryn Andrzejewski, „Sceny przydrożne”
Sceny przydrożne
To rozpadające się stare magazyny, zapomniana przez ludzi
kapliczka ukryta gdzieś w lesie. Ale też niszczejąca, liszajowata uliczka, dziś
i teraz gdzieś w polskim miasteczku. Fotografie puste, rejestrujące
rzeczywistość, która za chwilę odejdzie, zniknie z powierzchni ziemi
wymieciona z niej nowoczesną architekturą. Nikt tym światem już się nie przejmuje, nie warto, przecież
nie ma nic fascynującego w obserwowaniu śmietnika. Sceny przydrożne Marcina
Seweryna Andrzejewskiego są fotografiami śmietnika cywilizacji. Konsekwentną dokumentacją
tego, co stare niepotrzebne, zapomniane, zniszczone a mimo wszystko piękne.
Ale i
tak najważniejszy jest obraz. To, co zostało utrwalone, nagle nabrało innego
sensu, innego znaczenia. Tak się bowiem dzieje, że nawet najbardziej banalny
obiekt, zwykły kamień, waląca się ściana domu dostrzeżona i sfotografowana
przestaje być anonimowa. Staje się czymś jedynym, wybranym. Dokonuje się
proces artystycznej sakaralizacji obiektów banalnych. Rzeczywistość, której za
chwilę już nie będzie została zatrzymana na zawsze. Fotografia w pewien sposób
przenosi sfotografowany obiekt w inny wymiar, wymiar uniwersum. Teraz już walące się ściany,
samotne kapliczki mogą sobie odejść w niebyt, zapomnienie,
nieistnienie. Wszak owe obiekty będą istnieć - innym życiem i w innej
przestrzeni. Ale będą.
![]() |
fot. Marcin Andrzejewski |
wrzesień
- listopad 2003 r.
Dyplomy
- wystawa absolwentów Wyższego Studium Fotografii w Jeleniej Górze
grudzień
2003 r. - styczeń 2004 r.
„Fascynacje”
- przegląd twórczości środowiska jeleniogórskiego
"Fascynacje",
przez wiele lat swojej tradycji miały formę konkursów lub, później, mimo starań
organizatorów, postać, swego rodzaju, "cząstkowych" ilustracji
aktywności środowiska jeleniogórskiego w dziedzinie fotografii.
W tej
edycji udało się, moim zdaniem, uzyskać coś, co stanowi pewną całość. Nie jest
to fragment lecz jak najpełniejszy obraz twórczości tych autorów, którzy swą
aktywnością stanowią o kształcie naszego,
jeleniogórskiego, fotograficznego "światka", czyli tych
dwudziestu jeden twórców, którzy przyjęli zaproszenie do udziału w wystawie.
Sądzę,
że w przyszłości obraz ten będzie się zmieniał ale z pewnością warto zachować świadomości
jego obecną postać.
Wojciech
Zawadzki
![]() |
fot. Piotr Komorowski |
luty- kwiecień 2004 r.
Adam Grygierzec "Ciemna strona światła"
„Ciemna
Strona Światła"
Historia
fotografii wykonywanych nocą rzadko kiedy niesie za sobą więcej niż tylko dowód
sprawności i umiejętności technicznych fotografa. Wydaje się, że uliczne światła,
pędzące, oświetlone samochody i witryny sklepów są wystarczającym powodem do
wykonywania nocnych zdjęć przez większość
fotografujących.
Wyjątków, jak się wydaje, w tej
dziedzinie było niewiele. Wystarczy przypomnieć nocne fotografie Paryża autorstwa
Brassaia, czy paryską serię „La Defense" Jaroslava Benesa. Zmierzch i noc
niosą dla nas wszakże zupełnie inny świat emocji i reakcji na rzeczywistość,
która nas w tym momencie otacza.
Fotografie Adama Grygierzca zdają się
dołączać do tej, nielicznej grupy, która niesie z sobą więcej treści i znaczeń
niż dowodów na posiadanie umiejętności wykonywania zdjęć fotograficznych. Noc -
czas zaniepokojenia. Lęku człowieka wyrwanego z bezpiecznego, oblanego
dziennym, jasnym, słonecznym światłem świata. Wędrówka ulicami miasta o tej
porze zmusza do rozglądania się wokół, w poszukiwaniu poczucia bezpieczeństwa.
Światła mieszkań, świadczące o ludzkiej obecności i puste, ciemne okna, zdają
się przywoływać klimat odwiecznego konfliktu dobra i zła. Puste ulice. Świecące
nicością frontony domów, w których podobno tętni życie. Rozwarte narożniki
uliczek, w których usiłujemy, wytrzeszczając wzrok, w ciemności dostrzec
nieznane. Wychylające się zza węgła kolejnych, narożnych kamienic strachy i
upiory. To wszystko ukazuje Adam Grygierzec w swojej, nazwanej „ Ciemną stroną światła"
serii fotografii, jak gdyby, za pomocą tego tytułu, chciałby zasugerować, że światło
- ten wręcz mitologiczny, pozytywny element ludzkiego życia ma również swoją,
drugą stronę - mroczną. Budzącą odwieczne lęki. Adam Grygierzec wybrał, dla
swoich rozważań miejsca, w których żyje - zamieszkuje. Miejsca, w których nocne
niepokoje, koszmary, demony i lęki - dzięki wieloletnim wędrówkom po nich, są jakby
„oswojone", jakby łatwiejsze do wydobycia przez jego proces artystycznego
odczuwania. Gdzie, z jednej strony da się
je bezpiecznie „omijać", z drugiej zaś wydobywać je na światło dzienne.
Spoglądać, za pomocą kamery fotograficznej w rozświetlone okna, za którymi
kryje się normalna, ludzka egzystencja.
Poczucie nadziei? Być może jest ono dodatkowym i prawdziwym przesłaniem
fotografii Adama Grygierzca.
Wojciech Zawadzki.
(Fotografie
powstały na przestrzeni roku 2003 w Bielsku-Białej i Żywcu.)
![]() |
fot. Adam Grygierzec |
maj
- sierpień 2004 r.
Krzysztof
Kurłowicz, „Tatuaż – Ciało”
TATUAŻ - CIAŁO Uwagi o reżyserii kadru.
Z
ciemnego tła fotografii wyłaniają się obnażone, pokryte tatuażami ciała.
Subtelna gra światła obrysowuje je miękkim, miejscami rozmytym konturem.
Natomiast wytatuowane motywy odcinają się wyraźnie od jasnej karnacji skóry,
korespondując z mroczną kolorystyką za postaciami. Dzięki grze oświetlenia i
dozowaniu kontrastów jasne - ciemne wewnątrz
kadrów wyczuwalna jest głębia, przestrzenność i namacalność upozowanych ciał.
Tatuaże
pojawiają się więc w wyreżyserowanej scenerii, zaaranżowanej optymalnie dla ich
odbioru; anektują dla siebie centrum klatki lub wysuwają się na pierwszy plan,
aspirując do rangi głównych bohaterów fotografii. Także czarno-biała poetyka
sprzyja ich wyeksponowaniu, uwypuklając specyfikę każdego z rysunków i jego
egzystencję na ciele, traktowanym jedynie jako tło, jako kontekst i nośnik, pełniący
wobec tatuażu rolę służebną. Twarze nie mieszczą się w kadrze, sytuując się
poza sferą zainteresowania i ustępując pola tatuażom, przejmującym rolę
fizjonomii - podstawowego czynnika identyfikacji, umożliwiającego rozpoznanie
osoby w tłumie innych. W mikroświecie każdego ze zdjęć człowiek jest
definiowany przez tatuaż, a jego ciało i jasna skóra stają się sceną prezentacji,
na której ułożenie kobiecej ręki podporządkowuje się kierunkowi wskazywanemu przez skrzydło wytatuowanego ptaka, napięcie mięśni
ramienia akcentuje dyna-mikę pościgu rekina za surferem, zaś odchylenie
ręki odkrywa motyw na co dzień ukryty. Narysowany wzór zdaje się być
ekwiwalentem twarzy, kwintesencją i odzwierciedleniem osobowości fotografowanej
postaci, jej wizytówką i identyfikatorem.
Tatuaż i jego relacja z ciałem jawią się więc, odwołując się do
terminologii Rolanda Barthes'a, jako studium kompozycji, ich meritum i główny
przedmiot „krzątaniny"1. Wytatuowany motyw „wymaga"
odpowiedniego usytuowania sylwetki, „zrymowania" pozy z rytmem rysunku i
usunięcia ciała w cień - w tym wypadku w cień bliskiego czerni tła.
Natomiast punctum, „użądlenie"2-aspekt
pozornie mało znaczący, lecz jednak przykuwający uwagę, w każ-dym zdjęciu w inny sposób zaznacza swoją obecność. Bransoletka na
przegubie ręki, krągłość piersi, zaskakująca konfrontacja dwóch tatuaży: smoka
i konika morskiego, czy chociażby kobieca, „obca" ręka wsparta na męskim ramieniu funkcjonują w
kompozycjach jako element, rozsadzający ramy studium i nada-jący
poszczególnym kadrom cyklu znamiona indywidualne.
Marta Smolińska-Byczuk
1
Roland Barthes, Światło obrazu, tłum. Jacek Trznadel, Warszawa 1996, s. 46-47.
2
Ibidem.
![]() |
fot. Krzysztof Kurłowicz |
wrzesień
- październik 2004 r.
XII
Biennale Fotografii Górskiej, Marek Arcimowicz, „Z Archiwum X”
listopad
- grudzień 2004 r.
Kazimierz
Pichlak, „Po prostu...”
To prosta rzecz
ustrzelić dobrą fotografię. Po prostu wystarczy być w odpowiednim
miejscu, w odpowiednim czasie. Tyle, że gdy
jesteśmy w dobrym miejscu, to nie jest
to dobry czas. Z kolei, gdy czas jest właściwy, to miejsce jest nieodpowiednie. A gdy już jesteśmy i w
dobrym miejscu i w dobrym czasie - na
ogół nie mamy przy sobie aparatu.
Jeżeli Państwo uznacie, że dzięki szczęśliwemu trafowi choć raz znalazłem się z kamerą
wtedy, kiedy trzeba tam gdzie być
powinienem - będę niezwykle ukontentowany, a głodny
smok mojej próżności w pełni zaspokojony. Po
prostu...
Kazimierz
Pichlak
Po prostu...
Fotografie, które niosą na sobie
znamiona twórczości powstają w różny sposób. Ludzie, którzy je tworzą
powodowani są bardzo różnymi pobudkami. Jedni pragną w spektakularny sposób
zaistnieć w świadomości innych, tworząc je dla przekazania swoich idei i przesłań.
Inni chcą, analizując precyzyjnie sytuacje, style i tendencje artystyczne we
współczesnej sztuce - wszak wielu uważa, że fotografia jest częścią sztuki - dać
dowód swojej w niej obecności. Niektórzy zaś, z jakichś, sobie tylko znanych
powodów, mają proste pragnienie pozostawienia po sobie śladu. Wielu teoretyków
i historyków sztuki wyznaje pogląd ( powołując się często na przykłady
prehistorycznych rysunków naskalnych ), że twórczość jest jednym z przejawów
instynktu życia. Jest to pogląd o tyle ciekawy, że dotyczy i pasuje często do
naturalnych odruchów dzielenia się z innymi naszymi emocjami, refleksjami czy
wręcz upodobaniami estetycznymi. Kazimierz Pichlak jest chirurgiem. Lekarzem.
Człowiekiem, który z racji uprawianego powołania współegzystuje stale z jednym
z podstawowych elementów ludzkiego istnienia - cierpieniem. Jest to, być może,
dostateczny bagaż odpowiedzialności aby uruchomić w sobie całkiem inne, choć składające
się w całość, elementy swojej natury. Prawdziwe życie, wszak, odczuwane przez
nas, nie musi przecież leżeć po „szpitalnej" stronie, która potrafi
dostarczyć również, paradoksalnie rzecz biorąc, ogromnych satysfakcji - niemal
radości. Może ono dotyczyć też -jak tego
dowodzą wiersze ( bo Kazimierz Pichlak jest poetą - jak się okazuje nie tylko słowa
ale i obrazu ) wschodów i zachodów słońca, zieleni traw, błękitu nieba i wody,
czerwieni kwitnących maków, fotografowanych przez niego jakby na przekór. Bez
ironii wyspekulowanego artysty. Z poczuciem prawdziwego piękna i romantyzmu. Z
nadzieją na to, że świat jest naprawdę barwny
i piękny. Że warto żyć. Z nadzieją i chęcią podzielenia się z nami tym światem
i przekonania nas wszystkich do wiaryw istnienie takiej rzeczywistości,
w jaką wierzy autor tych pięknych fotografii.
Po prostu...
Wojciech Zawadzki
![]() |
fot. Kazimierz Pichlak |
grudzień
2004 r. - luty 2005 r.
Zbigniew
Stefaniak, „Z życia krasnoludków”
Fotografia wydaje się, od jej początków, powstawać w
niewiadomy,sposób. Do końca niejasne jest jak światło tworzy obrazy w emulsji
fotograficznej. Aniony, kationy, elektrony i chemia nie do końca wyjaśniają przeciętnemu
odbiorcy powód, dla którego fotografia zaświadcza o istniejącej naprawdę
rzeczywistości. Czy jednak istniejącej naprawdę? Gdyby zanurzyć się w
obszarach, w których, być może, drzemie ukryte, nieznane nam życie, mogło by się
okazać, że jedynie fotografia ze swoim nieznanym do końca procesem rejestracji
obrazu, w jakiś przedziwny sposób „pasuje" do tej, tajemniczej „Terra
Incognita" zapisując nasze marzenia, emocje i intencje. Taką wydaje mi się
być fotografia Zbigniewa Stefaniaka ze swoim zderzeniem tajemnicy powstawania
obrazu z tajemnicą obiektów, które zapisują. Czy sekretne ilustracje wnętrza dżungli
traw, otaczające nas zewsząd potwierdzają istnienie krasnoludków?
Wojciech Zawadzki
„ Przez wieki ludzie na wsi w czasie takich
nocy, jak noc poprzedzająca dzień przesilenia letniego (24 czerwca)
wypatrywali śladów życia baśniowych istot w lasach i żywopłotach otaczających
pola. Nawet lekkie drżenie liści lub nikłe światełko tuż nad ziemią mogło
zdradzić obecność malutkich istot baśniowych. Jednakże gdyby śmiertelnik odważył
się zanadto do nich zbliżyć, mogły natychmiast zniknąć, gdyż bardzo dbały o to,
by ich istnienie było utrzymywane w tajemnicy. Ktokolwiek jednak potrafił się
poruszać na tyle ostrożnie, by nie czynić hałasu, mógł usłyszeć kilka dźwięków
miniaturowych fletów i zobaczyć przez moment lśniącą migotliwym blaskiem wesołą
zabawę, zanim wszystko znowu pochłonęła ciemność. Zmniejszeni do maleńkich
rozmiarów potomkowie potężnych niegdyś istot baśniowych, znanych śmiertelnikom
od początków czasu, zastępy czarodziejskich postaci zapełniających pola i lasy
zachowały dworskie zwyczaje swych przodków. W swym królestwie, gdzie liść był
okazałym baldachimem, cierń - okrutnym ostrzem, a rudzik straszliwym intruzem,
spędzali czas na muzykowaniu, biesiadowaniu, igrzyskach i wojowaniu. Aczkolwiek
wyglądali bardzo urodziwie w swych strojach z płatków kwiatów i puchu ostów,
te podobne do klejnotów istotki były rasą schyłkową. Ludzie, którym udało się
rzucić okiem na ich świetliste królestwa, czasami opowiadali, że widzieli
pogrzeby tych istotek, okazałe i w czerni - dowód tego, jak mówiono, że
wprawdzie istoty baśniowe są długowieczne,
lecz nie są nieśmiertelne.
Zbigniew Stefaniak
![]() |
fot. Zbigniew Stefaniak |
marzec
- kwiecień 2005 r.
Halina
Morcinek, „Miejsca niczyje”![]() |
fot. Halina Morcinek |
![]() |
fot. Halina Morcinek |
maj
- czerwiec 2005 r.
Marek
Lalko, „Fotografia”
czerwiec
- sierpień 2005 r.
Patryk
Lewkowicz, „Paryż – Linia nieskończoności”
wrzesień
2005 r.
Janusz
Pytel, „Przestrzeń otwarta - przestrzeń zamknięta”![]() |
fot. Janusz Pytel |
październik
– listopad 2005 r.
Marek
Szyryk, „Moje Karkonosze”![]() |
fot. Marek Szyryk |
![]() |
fot. Marek Szyryk |
listopad
- grudzień 2005 r.
Przegląd
Twórczości Fotograficznej Artystów Jeleniogórskich
styczeń
- luty 2006 r.
Stanisław
Niedźwiedzki, „Persja 1917 – 1940” (w salach Muzeum Karkonoskiego)
marzec
- kwiecień 2006 r.
Barbara
Panek-Sarnowska, „Fotografie”![]() |
Fot. Barbara Sarnowska-Panek |
Fotografie Barbary Panek-Sarnowskiej wydają się, w na pozór
banalny sposób cofać odbiorcę w świat dzieciństwa. Świat bajek i legend zapamiętanych
i zasłyszanych z lektur i opowiadań starszych. Świat dżungli traw, krzewów i
tajemniczych wnętrz. Powołany do życia za pomocą kamery otworkowej, tworzy
niepojęte krajobrazy, nieosiągalne, w inny sposób ludzkiemu oku. Wszak jedynie „otworek"
może „otworzyć" dla nas taki rodzaj perspektywy i głębi ostrości aby
pozwolić nam zaszyć się w rzeczywistości normalnie, za pomocą optyki
fotograficznej, dla nas niedostępnej. Poza tym pierwotność natury widoczna na
większości fotografii Barbary Panek- Sarnowskiej ściśle, moim zdaniem, przylega
do zastosowanego narzędzia, które posłużyło do ich wykonania. Narzędzia, które
było urządzeniem dającym przecież prapoczątek tak przepotężnej i obecnie
powszechnej dziedziny jaką jest od ponad półtora wieku fotografia. Wydaje się, że
opanowawszy świat za pomocą swej niesłychanie rozwiniętej techniki obrazowania,
zatacza ona swoisty krąg by za sprawą artysty wrócić do swej pierwotnej postaci
i ukazać nam, za pomocą niewielkich, czarno-białych obrazów świat prosty,
pierwotny, dbający o rozwój naszej wrażliwości i wyobraźni. Czasami nazywamy to
sztuką.
Wojciech Zawadzki
maj
- czerwiec 2006 r.
Paweł
Sokołowski, „Portrety górników o ostatnie pokolenie”
Jeszcze nie tak dawno...
Mój
dziadek był górnikiem. Odszedł na emeryturę zanim zaczęli zamykać kopalnie.
Pamiętam ten moment — leży na kanapie i
patrzy w sufit. Długo. Zamknął się dla niego rozdział, podejrzewam, że najważniejszy
w życiu. Skończył fedrować. Wyobrażam sobie co myślał... To koniec, już nie
jestem potrzebny... Wspomnienia przepływały mu przed oczami...
Kilka lat później poprosiłem by ubrał
swój mundur. Pojechaliśmy w miejsce gdzie całe życie pracował. Kopalnie już od
dawna nie funkcjonowały i nikt nie zadbał o to aby mogły przetrwać. Mglisty,
jesienny poranek. Weszliśmy pod górkę. Za torami zaczynał się teren kopalni
Mieszko. Nie zapomnę wyrazu Jego oczu gdy stał pośród zgliszcz tego, co budował
przez trzydzieści lat. Oczy i dłonie zaciśnięte w pięści.
Tak rozpoczął się ten cykl fotografii...
Myślałem kiedyś, że portret mnie nie
pociąga. Myliłem się. Fotografia może być pretekstem do tego aby się otworzyć.
By powiedzieć sobie ważne rzeczy. Podczas realizacji tego projektu spotkałem
wspaniałych ludzi. Mógłbym długo opowiadać o tym, co zapadło mi w pamięć
podczas tych, krótkich chwil. Indywidualności
tworzące, w niesamowicie piękny i prosty sposób, ze swojego życia, całość
opartą na etosie pracy. Tak, swoisty kodeks honorowy leży tu u podstaw i
najbardziej wyróżnia tych ludzi ze wszystkich grup zawodowych.
Udało
mi się zajrzeć za kotarę... Wejść, na moment w świat, który jest hermetycznie
zamknięty. Bo tworzą go jedynie ci, którzy są „w zawodzie". Czasami nie
wpuszcza się w ten świat nawet rodziny. Najbliższych. Nie mogę powiedzieć, że
poznałem ale przynajmniej mam świadomość, że taki świat istniał. Nawiązałem
porozumienie i pozwolono mi popatrzeć nań z bliska poprzez fotografię. To już ostatnie
pokolenie. Zamyka się kolejny rozdział historii. Na tej ziemi już nikt nie będzie
kontynuował tradycji gwarków.
Paweł Sokołowski
czerwiec
- sierpień 2006 r.
Rafał
Warzecha, „Maski”, „Pocztówki z końca świata”
wrzesień
– październik 2006 r.
XIV
Biennale Fotografii Górskiej, Janina Hobgarska , „Karkonosze – Miejsca”
listopad
- grudzień 2006 r.
Tomasz
Mielech, „Fotografie”
styczeń
- luty 2007 r.
II
Przegląd Twórczości Fotograficznej Artystów Jeleniogórskich
marzec
- kwiecień 2007 r.
Paweł
Janczaruk, „Ślad Słońca”![]() |
fot. Paweł Janczaruk |
Do swoich fotografii używam czarno-białego
papieru fotograficznego na podłożu polietylenowym. Wkładam go do puszki po
napoju energetycznym (obwód i wysokość 12 cm). Puszkę, w której wcześniej
wykonuję szpilką mały otworek (w połowie wysokości puszki) zaślepiam czarną
folią. Tak przygotowaną kamerę otworkową ustawiam w mieszkaniu zaprzyjaźnionej
osoby - na oknie lub na balkonie. Wcześniej próbowałem ustawiać puszki w dyskretnych
miejscach w mieście, ale ludzka ciekawość i zbieracze złomu zniszczyli mi wiele
aparatów.
Po naświetleniu (minimalny czas naświetlania
7 dni, ale wolę więcej dni), wyciągam papier w zaciemnionym miejscu i utrwalam
obraz w niezakwaszonym i zużytym tiosiarczanem sodu. Obraz powstały jest
negatywem słonecznych łuków. Następnie opracowuję kontrnegatyw, przez który
wykonuję odbitkę w technice cyjanotypii.
Paweł Janczaruk
czerwiec - sierpień 2007 r.
Andrzej J. Lech "Dziennik podróżny"
Duży pokój z telewizorem średniej wielkości w
jednym rogu i zegarem tykającym dostatecznie głośno, aby uświadomić samemu sobie upływ czasu, w
drugim.
Zamknięte okiennice, przepuszczające tylko tyle światła,
ile wystarcza do oświetlenia smużki dymu
z papierosa leżącego jeszcze przed chwilą na popielniczce, po której spaceruje
teraz duża mucha.
Filiżanki i kieliszki w staromodnym kredensie
cichym brzękiem zaznaczają przejeżdżające ulicą
samochody.
Ogromny stół, na
którym łyżki i widelce leżą zawsze w zbyt dużej odległości od siebie, aby opowiedzieć sobie
plotki z ostatniego obiadu. Odcinek
powieści Scotta Spencera w radio. Słuchany
ostatnio koncert Griega albo Manhattan Transfer.
Oczy ślizgają się
po ścianach, na których wisi mały obrazek Matki Boskiej i nieco większa reprodukcja
Moneta. Po etażerce, na której, z wysokiego dzbanka wystają suche, prawie czarne liście
morwy. Powieść Artura
Koestlera. Opowiadania
Cortazara i artykuły Susan Sontag. Fikcja przenika rzeczywistość i na odwrót. Zniknęła metoda. Pozostał jedynie
instynkt.
To
wszystko musi zmieścić się na małym kawałku papieru światłoczułego,
przedstawiającego fragment białych,
otwartych drzwi, za którymi, na białej ścianie wisi wąska, chińska makatka z
wyszytymi na nie złotą lub szarą nitką scenami z połowu ryb. Twoja Fotografia.
Wojciech
Zawadzki, 1984 r.
wrzesień-październik 2007 r.
Marcin Oliva Soto, " 1 cent kompotu"
Kiedy w połowie 2004 r. nadarzyła się
okazja, by dawny bohater jednego z mych fotoreportaży wprowadził mnie do środowiska
jeleniogórskich narkomanów, poczułem, że nie mogę nie wykorzystać tego tematu.
Wówczas Jelenia Góra i okolice były jednym z największych zagłębi
narkotykowych, gdzie tzw. kompot zawierający heroinę stanowił jedyny wyznacznik
codzienności wielu przeciętnych ludzi dotkniętych nałogiem narkotykowym.
Przez
niemal dwa miesiące, robiąc dokładny „rekonesans" powoli i ostrożnie starałem
się zdobyć zaufanie grupy. Jednocześnie od samego początku zależało mi na
jasnych relacjach, tak by wszyscy wiedzieli o moich zamiarach - zdjęcia w każdej
sytuacji bez zapłaty. Całe dni spędzałem na squacie, w zniszczonym budynku w
centrum Jeleniej Góry, który stanowił ich lokum. Panująca tam wewnętrzna hierarchia i reguły wyraźnie pomagały im
odnaleźć się w stworzonym przez siebie świecie narkotykowego rauszu. Łączność
ze światem zewnętrznym stanowiły kradzieże, umożliwiające kupienie kolejnego
towaru.
Tak jak bohaterów moich zdjęć pochłaniała
heroina, tak motorem działania dla mnie była adrenalina, podskakująca podczas
nagłych kontroli policji, czy po prostu podczas rejestrowania ich „prawdziwego"
oblicza bez żadnych niedomówień.
Jelenia
Góra to nie tylko ładny rynek i okolice przyciągające turystów. Istnieje również
ciemniejsza strona tego miasta, często niezauważona czy też odpychana przez większość.
Ufam, iż dzięki moim zdjęciom nie zapomnimy, że pod tą drugą twarzą miasta kryją
się ludzie, którzy zbłądzili, a których marzenia wyglądają tak samo jak
nasze marzenia, którzy szukają bezpieczeństwa i wsparcia, i dla których każda
pomocna dłoń jest ucieczką przed strachem.
Marcin Oliva Soto
![]() |
fot. Marcin Oliva Soto |
grudzień 2007 – luty 2008 r.
„Przegląd Twórczości Fotograficznej Artystów Jeleniogórskich
marzec – maj 2008 r.
Katarzyna Karczmarz, „Martwa natura”
Twórczość Katarzyny Karczmarz stanowi dobrą sposobność do wniknięcia w świat takiej fotografii, która w wyrafinowany, ale i esencjonalny sposób prezentuje cechy swojej autonomii stanowiące o jej immanentnej, medialnej istocie. Na pierwszy rzut oka zdjęcia te wydają się funkcjonować jedynie w obszarze czystej estetyki, w rzeczywistości jest jednak tak, iż przede wszystkim są one świadectwem zaistnienia konkretnego zdarzenia, określonego przez czas, przestrzeń, materialność, żeby nie powiedzieć - substancjonalność świata. Te zaś właśnie cechy fotografii, ta jej wcześniejsza, realna obecność w zaistniałym strumieniu rzeczywistości, stanowi o wciąż nieuchwytnym pojęciowo fenomenie fotografii. Przywykliśmy bowiem sądzić, choć dzieje się to w przedziwny, niewytłumaczalny sposób, że obrazy fotograficzne stanowią bezpośrednie przedłużenie, kontynuację owej rzeczywistości, czy też, precyzyjniej rzecz ujmując, kontynuację jej widoku. Prawda jest jednak taka, że fotografia jedynie symbolizuje ową rzeczywistość, zawierając w sobie systematykę sensów, ukrytych znaczeń. Podstawowy sens jest czysto sprawozdawczy: oto obraz reprezentuje same w sobie wyglądy rzeczy i ich relacje z otoczeniem. Jednakże tak, jak klasyczne „martwe natury" małych mistrzów holenderskich nie przedstawiają tylko pięknych,
wystudiowanych przedmiotów, kunsztownie
ułożonych i oświetlonych, lecz zawierają zazwyczaj bogatą symbolikę, do
odczytania której potrzebna jest wiedza kulturoznawcza dotycząca specyfiki
epoki, tak w przypadku zdjęć Katarzyny Karczmarz również istnieje symbolika,
bardzo prywatna, intymna, wręcz hermetyczna, do której pełnego zrozumienia
niezbędne jest odautorskie wyjaśnienie. Jaką zatem rzeczywistość ukazują zdjęcia
Katarzyny Karczmarz? Myślę, że symbolika tych fotografii zawiera się w „mówieniu
do siebie", co stanowi rodzaj autoprezentacji posługującej się systemem
kodów, mających charakter unikatowy a zatem niepowtarzalny, jedyny w swoim
rodzaju. W celu pełniejszego przeniknięcia do tego, do czego tak wdzięcznie zaprasza
nas estetyczna doskonałość tych fotografii, konieczny zatem jest komentarz zaświadczający
o ich „personalistycznym" zapleczu, dający możliwość pełnego zrozumienia
nie tyle szczegółów, co samej w sobie „zasady podstawowej", którą autorka
kieruje się w swojej praktyce fotografowania. Bohaterami tych zdjęć są drobne
przedmioty, będące niegdyś przypadkowymi świadkami konkretnych, znaczących, ale
także pozornie nieistotnych chwil jej życia. A zatem istotną cechą tych
przedmiotów, jedynym, poza kategoriami estetycznymi, ważnym wyróżnikiem jest
to, że tak jak fotografia, stanowią przetrwalnik pamięci, tyle że materialny,
dosłowny, wymierny, reprezentowany nie tylko swoim widokiem, ale i namacalną
obecnością. Znalezione na ulicy ptasie pióro, zwiędły jesienny liść, inne
drobne roślinki, małe ozdobne chorągiewki towarzyszące przybraniu niektórych
potraw, oraz wiele innych, pozornie nieistotnych drobiazgów, to świadkowie
chwil wartych zapamiętania. Właśnie owemu zapamiętaniu służą te fotografie, w
których niepozorne drobiazgi grają role wykwintnych modeli. Intymny sens tych
obrazów w pełni czytelny jest tylko dla ich autorki, to oczywiste. Jednakże świadomość
takiej ich interpretacji, takiego właśnie sposobu ich rozumienia daje nam,
odbiorcom, przeczucie głębszego sensu, opartego co prawda na tajemnicy - nigdy
bowiem nie dowiemy się, czemu tak naprawdę towarzyszyły kiedyś owe przedmioty -
ale tajemnicy wplecionej w aurę dostępnej każdemu z nas, banalnej codzienności.
Ale...czy aby na pewno banalnej? Czy okruchy pamięci mogą być tylko banalnymi
wspomnieniami zaświadczającymi o przemijaniu? Katarzyna Karczmarz delektuje się
magicznym, intymnym symbolem, który buduje poprzez swoje wyrafinowane
konstrukcje. Te zaś, w warstwie formalnej, zbudowane są z przedmiotów, lecz w
sferze mentalnej - z imaginacji, wciąż żywej emocji, z radości i ze smutku.
Przedmioty te są jedynie dalekim przeczuciem ukrytego sensu; na zewnątrz dostępna
jest tylko aura - kontynuacja ludzkiego uwikłania w rzeczy, jako
katalizatory wspomnień. Te zaś, ukazane na fotografiach, stanowią rodzaj
osobistych talizmanów, przekraczających
proste semantyczne znaczenia. Wszystkie realizacje oparte są na tym samym
schemacie kompozycyjnym: skąpane w zdecydowanym, lecz miękkim świetle,
fotografowane drobiazgi stają się monumentalne, nabierają cech autonomicznych,
odchodząc od swego pierwotnego znaczenia.
Autonomiczność ta jest czymś oczywistym, choć hermetycznym, jednocześnie zaś
wyczuwalnie bliskim. Świat składa się najpierw z naszych ciał, w drugim
rzędzie zaś z przedmiotów. Nakładanie na nie znaczeń w stosunku do nich
transcendentnych jest tak stare, jak odwieczna jest ludzka skłonność do składania
ofiar bogom oraz budowania dla nich ołtarzy. Martwe natury Katarzyny Karczmarz
są zatem świadectwem rytuału, który odprawia ona sama ze sobą, rytuału
intymnego, ale poprzez fotografie poddanego upublicznieniu i
zuniwersalizowaniu. To zaś jest powodem nieświadomego uwiedzenia widza przez
obraz, który kontempluje on początkowo z czysto tylko hedonistycznym
nastawieniem. Ten właśnie fakt, owa wyczuwalna presja na mentalne zaangażowanie
się odbiorcy w podskórny, ale jednak zasadniczy wymiar tej fotografii, wydaje
się stanowić ojej rzeczywistej, autentycznej wartości.
Piotr Komorowski
Jelenia Góra 2008
![]() |
fot. Katarzyna Karczmarz "Wojanów" |
![]() |
fot. Katarzyna Karczmarz "Niepamięć" |
czerwiec – sierpień 2008 r.
Katarzyna Chądzyńska, Paweł Janczaruk, „Fotografia Społeczna”
wrzesień – październik 2008 r.
XV Biennale Fotografii Górskiej
Laureaci Biennale Fotografii Górskiej 1980 – 2006 r.
listopad – grudzień 2008 r.
Eugeniusz Józefowski „Cyjanotypie z komentarzami i Panoramy grochowickie”
styczeń – luty 2009 r.
„Fragmenty”, dyplomy absolwentów Wyższego Studium Fotografii w Jeleniej Górze
marzec – maj 2009 r.
Waldemar Śliwczyński, „Cisza”
Z płaskiego pejzażu wyłaniają się zarysy trzech niewielkich zabudowań gospodarskich. W zasadzie nie mamy wątpliwości, że chodzi o dawną fermę. Zaświadcza o tym nie tylko pustka dookoła i sama architektura budowli (kto by próbował szopie czy wiejskiej chacie narzucać interesującą architektonicznie wizję?), ale też najważniejszy element obrazu - drewniany kołek na pierwszym planie, podtrzymujący liche ogrodzenie z drutu kolczastego, mające zapewne chronić to, co jeszcze pozostało po dawnej świetności tego miejsca.
Opisana wyżej fotografia przedstawia
opustoszałe gospodarstwo (Abandoned Faini, neat Dolhart, Texas, 1938) z czasów wielkiego kryzysu,
jaki nawiedził w latach 30. Stany Zjednoczone. Dorothea Lange wykonała ją w ramach jednego z największych w historii
projektów fotograficznych Farm Security
Administration (FSA) prowadzonego dla rządowych agencji pod nadzorem Roy'a E.
Strykera, a mającego na celu ukazać
skutki wielkiego kryzysu i wprowadzenia polityki interwencjonalizmu państwowego
Franklina D. Roosevelta, czyli „Nowego Ładu" (New Deal). O ogromnej skali
FSA świadczyć może ilość negatywów
pozostawionych przez biorących w nim
udział fotografów, sięgającą ok. 250 tysięcy...
Z takim dorobkiem niezwykle trudno jest
zestawiać działalność współczesnego fotografa, zamykającego się w dodatku w niewielkich i ścisłych
granicach jednego powiatu, liczącego zaledwie 704 km2. Ale i tak niewielki obszar może stać się bogatym
poligonem dla twórcy, który doskonale zdaje sobie sprawę z możliwości i charakteru medium, jakim jest
fotografia.
Dla
Waldemara Śliwczyńskiego fotografia ma co najmniej kilka znaczeń - traktuje ją
jak dokument zanikającej w coraz szybszym tempie
prowincjonalnej architektury, ale też jako nośnik informacji o czasie przeszłym, stąd tak wielkie zamiłowanie
do przedwojennych pocztówek. Ale jak na rasowego regionalistę przystało, Śliwczyński uważnie
stawia kroki, by przypadkiem nie zapędzić się nazbyt daleko i nie zahaczyć o sąsiadujący z Września
powiat. Ta rzadka postawa wyjątkowego przywiązania do lokalności niesie
ze sobą spore ograniczenia - nie tylko w sensie geograficznym, bo przecież z
taką postawą musi się wiązać niezrozumienie - jak bowiem tłumaczyć nieświadomym
istotność dokumentowania głębokich przemian
właśnie „tu" i „teraz"? Ireneusz Zjeżdżałka
„CISZA" to projekt dokumentalny, jaki powstaje mniej więcej
od 2001 roku. Tworzą go fotografie obiektów architektury wiejskiej, najczęściej
zapomnianej przez ludzi i czas. Nie ma tu tego, co najczęściej przyciąga na wieś fotografów, a więc - z jednej strony -
dworów, pałaców, kościołów, okazałych
budowli użyteczności publicznej oraz z drugiej - odrestaurowanych w „cepeliowskim"
stylu chałup, zagród, kuźni, studni, wiatraków
i innych „ładnych" obiektów. Mnie interesuje coś zupełnie innego: folwarki, byłe PGR-y oraz puste domy mieszkalne,
obory, stodoły, kurniki, cielętniki,
stajnie, owczarnie, a nawet... tak pożyteczne gorzelnie. Kiedyś te miejsca były pełne życia, gwaru zwierząt i ludzi.
Dzisiaj jest tam tylko tytułowa Cisza,
nawet smród obornika gdzieś uleciał, w przeszłość, w niebyt... Wszystkie zdjęcia cyklu powstały na wsiach powiatu
wrzesińskiego, niektóre budynki już
nie istnieją, a te nadal „żywe" często wyglądają już inaczej. Całość cyklu
to ponad 200 fotografii.
Waldemar Śliwczyński
![]() |
fot. Waldemar Śliwczyński |
czerwiec – sierpień 2009 r.
Waldemar Grzelak, „Kiedy fotografia staje się obrazem”
Przy
każdej próbie teoretycznego ujęcia istoty
fotografii napotykamy na fenomenologiczną formułę, zawierającą się w trzech zasadniczych pojęciach definiujących genezę wszelkiego rodzaju sztuk plastycznych. Są to: rzeczywistość sama w sobie, widok
tejże rzeczywistości oraz obraz
rzeczywistości. Nie wnikając w zawiłości powyższych kategorii, wyraźnie nasuwa się wniosek, że natura fotografii zawiera się pomiędzy czystym,
obiektywnym widokiem, a autorską jego interpretacją.
Pojęcie obrazu wydaje się być zasadniczym wyróżnikiem dla twórczości fotograficznej Waldemara Grzelaka. To z pozoru proste określenie niesie w sobie wyraźną intencję dotyczącą sposobu uprawiania
fotografii, pojmowania jej zadań, a także akcentowania tych jej cech, które wydają się określać preferencje autora zdjęć. Te zaś zorientowane są w głównej mierze na estetyczny wymiar fotografii. Jednakże Waldemar Grzelak nadaje swoim zdjęciom cechy pewnego rodzaju kompromisu: jego zauroczeniu wyraźnie malarską formułą w podobnym stopniu towarzyszy fascynacja naturą obiektywnej rzeczywistości, w tym wypadku ucieleśnionej w idei krajobrazu. W efekcie
takiego podejścia autor sprawnie łączy przekaz o czysto
dokumentalnym charakterze z subiektywną potrzebą nałożenia nań kliszy własnej interpretacji. Interpretacji subtelnej i wyważonej, jednakże na tyle czytelnej, iż zmieniającej surową fotograficzną inwentaryzację właśnie w obraz, a więc w jedną z wielu potencjalnych możliwości przetworzenia widoku w wizję. Autor wyjątkowo dobrze zdaje się też rozumieć kardynalną zasadę, że zdjęcie, będąc rejestracją konkretnego czasu i
miejsca, stanowić winno przede wszystkim zapis wrażliwości samego fotografa.
I to stwierdzenie wydaje się być kluczowe przy próbie opisu tej
fotografii, która w swojej istocie staje się czytelnym, ale i atrakcyjnym przesłaniem dla
odbiorcy. Opisując naturę autor z jednej strony prezentuje przecież swoje prywatne, intymne rozumienie jej piękna, z drugiej jednak opisuje siebie jako twórcę obrazów. Jest kimś, kto uposaża mechaniczny zapis w swego rodzaju wartość dodatkową. Dzięki stosownym proporcjom pomiędzy obiektywizmem widoku a subiektywnością własnej wizji tworzy interesującą ścieżkę poznania czegoś, co Karl Pawek tak znamiennie nazwał „nową totalnością rzeczywistości".
Waldemar
Grzelak jest twórcą konsekwentnym. W jego obrazach dominuje krajobraz, ze
szczególnym uwzględnieniem Karkonoszy,
które fotografuje z pasją od wielu lat. Jest
jednym z niewielu fotografów pejzażystów, którzy w swoich zdjęciach przekraczają banalny wymiar piktorialnej powierzchowności. Jego zdjęcia odkrywają przed nami nie tylko widoki, ale i specyficzną aurę fotografowanych
miejsc. Zdają się też mówić: świat jest piękny i niezwykły w swojej wizualnej
krasie... ale dopiero wówczas, gdy zostanie odpowiednio przefiltrowany i opisany przez
uważne i wyrafinowane spojrzenie wrażliwego narratora.
Piotr Komorowski
Moja fotografia zakonnicy na śniegu znalazła się w 1968 roku na międzynarodowym salonie fotograficznym „Homo 68" w Legnicy i przyniosła mi wiele satysfakcji. Dzisiaj mogę uznać, że już wtedy fotografię traktowałem bardzo ambitnie,
a intensywna działalność w ruchu amatorskim
zaowocowała wystawami, salonami oraz nagrodami.
W
1971 roku rozpocząłem działalność w Jeleniogórskim Towarzystwie Fotograficznym, gdzie pełniłem funkcję członka Zarządu oraz Przewodniczącego Komisji
Artystycznej. Moja fascynacja fotografią w tym okresie sprawiła, że w 1985 roku złożyłem egzaminy fotograficzne przed Izbą Rzemieślniczą we Wrocławiu i otworzyłem pracownię o nazwie Wena Foto Art. Było to początkiem mojej fotografii zawodowej, a końcem udziału w konkursach i wystawach. Wyjątkiem była jedna wystawa indywidualna w Niemczech, gdzie
wystawiałem moje fotografie na zaproszenie Towarzystwa
Przyjaciół Erfstadt-Jelenia Góra.
Teraz
po ponad 40-letnim doświadczeniu z fotografią przedstawiam
obrazy, które są najbliższe fotografii
piktorialnej i ukazują moją własną estetykę oraz interpretację tematów i miejsc będących oddźwiękiem najpiękniejszej ludzkiej cechy - wrażliwości.
Waldemar Grzelak
![]() |
fot. Waldemar Grzelak |
wrzesień – październik 2009 r.
Jakub Byrczek, „Kilka fotografii pamiątkowych”
Fotografia to dowód na ułomność słów - Jakub Byrczek
![]() |
fot. Jakub Byrczek |
![]() |
fot. Jakub Byrczek |
listopad – grudzień 2009 r.
Waldemar Wydmuch, „Akt”
Ambitną fotografię uprawiam od 1953 r. Główny nurt moich zainteresowań to: krajobraz, reportaż, portret i życie chwytane na gorąco. Akt stanowił margines moich zmagań z fotografią. To , co chcę pokazać to mały wycinek z mojej twórczości. Prezentowana wystawa jest moją dwudziestą piątą prezentacją autorską. Akt pokazuję po raz pierwszy. Oby znalazł uznanie publiczności.
W
pozostałych działach fotografii mam znaczne osiągnięcia: akceptacje, wyróżnienia,
nagrody w konkursach oraz wystawach w kraju i za granicą Jestem członkiem i założycielem
Jeleniogórskiego Towarzystwa Fotograficznego w 1961 r. Wieloletnim jego
prezesem. W zarządzie JTF przepracowałem 34
lata, za co otrzymałem honorowe członkostwo w 1978 r. Również w tym samym
roku otrzymałem od Jeleniogórskiego Towarzystwa Społeczno-Kulturalnego doroczną nagrodę za popularyzację fotografii
na Ziemi Jeleniogórskiej. Przez dwie dekady wykonywałem fotografię
prasową dla Nowin Jeleniogórskich, Gazety Robotniczej, i Słowa Polskiego.
Przez cztery lata prowadziłem z młodzieżą pracownię fotografii w Miejskim Domu
Kultury w Jeleniej Górze, Posiadam srebrną i złotą odznakę Federacji
Amatorskich Stowarzyszeń Fotograficznych w Polsce. Mam uprawnienia
instruktorskie l stopnia z fotografii i filmu. Również otrzymałem tytuł: Zasłużony
dla Kultury Polskiej nadane przez Ministra Kultury i Sztuki. Fotografię kocham
i będę ją kochał do końca moich dni.
Waldemar
Wydmuch 20.XI.2009 r.
![]() |
fot. Waldemar Wydmuch |
![]() |
fot. Waldemar Wydmuch |
marzec – kwiecień 2011 r. Krzysztof Niewiadomski
„Zapis miejsca” (Galeria „Korytarz” w remoncie)
Krzysztof Niewiadomski opisuje niekiedy swoją fotografię mianem
podróżniczej. Tego typu określenie funkcjonuje w historii fotografii
praktycznie od jej początków. Posługując się nomenklaturą Johna Szarkowskiego,
według której fotografia jest oknem lub zwierciadłem, łatwo zauważyć, że fotografia
podróżnicza spełniała i spełnia rolę okna, przez które wciąż jeszcze możemy
odkrywać i poznawać świat. Osobiście nazwałbym ten cykl fotografią
kolekcjonerską, bowiem w moim przekonaniu autor kolekcjonuje widoki, które z różnych
powodów są dla niego ważne. Natomiast do idei podróży warto odnieść się w sposób
przekraczający zwyczajowy sposób jej interpretacji - i taka zapewne też jest
intencja autora. Każdy z nas jest w nieustającej podróży, przemierzając świat w
sensie geograficznym, przestrzennym, ale także w znaczeniu metaforycznym.
Fotografie Niewiadomskiego ukazują widoki, obiekty i zdarzenia, które w sensie
czysto poznawczym, identyfikacyjnym, są nam wszystkim doskonale znane, jeśli
nie z autopsji, to choćby z innych fotografii czy filmów. W obrazie
zrujnowanego budynku, czy płynącego po oceanie statku nie ma poznawczo, w
sensie czysto semantycznym, nic do odkrycia. Niepostrzeżenie jednak autor
zaprasza nas do świata poezji - albowiem sam jest poetą. Świat symbolu i
metafory jest dla niego właściwym językiem wypowiedzi - tyle, że pisanym za pośrednictwem
obrazu. Przekraczając choćby pobieżnie obszar percepcji, a zanurzając się w
arkana interpretacji, możemy próbować odczytać przesłanie fotografa głęboko świadomego specyfiki narzędzia, którym się posługuje.
To, co wydaje się istotą tego przekazu,
to liryczna podróż w głąb samego siebie, to zapis stanów wewnętrznych: zagęszczonych
emocjonalnie sposobów odczuwania świata. Artysta fotograf konstruuje swój własny
pogląd na istotę płynących z zewnątrz komunikatów. Widzi to, co musi zobaczyć.
Bo taki jest jego typ percepcji, taki też jest rodzaj jego kulturowego uposażenia.
Tworząc fotografię przekazuje zwrotnie swoje przeczucie na temat sensu tego, co
widzi. Czy jednak chodzi o sens w powszechnym znaczeniu
tego słowa? Fotografie Krzysztofa Niewiadomskiego są surowe, sterylne, oszczędne.
Nie estetyzują ponad niezbędne minimum. Są nostalgiczne, jak nostalgiczna potrafi być tylko dusza
poety. Wierzę, że są one intymnym odbiciem
wewnętrznej struktury ich autora, będąc
komunikatem o rodzaju jego wrażliwości. A zatem nie opis świata zewnętrznego jest głównym celem działania
fotografa, lecz relacja ze sposobu jego przeżywa
n i a. To zaś wprost prowadzi nas do koncepcji fotografii jako lustra.
Bo dzisiaj bardziej przeglądamy się w niej, niż w sposób dosłowny poszerzamy krąg
pierwotnego rozpoznania rzeczywistości. Tym samym zmierzamy do syntezy, którą
stanowią obydwie wyróżnione przez Szarkowskiego kategorie. Bo każda fotografia w efekcie końcowym jest i lustrem i
oknem, chociaż różnie akcentuje się owe znaczenia, w zależności od obowiązującej,
czy modnej aktualnie wykładni teoretycznej.
Piotr Komorowski, luty 2011 r.
![]() |
fot. Krzysztof Niewiadomski |
![]() |
fot. Krzysztof Niewiadomski |
październik – listopad 2011 r.
Janusz Nowacki, „Twarze Jazzu” (gościnnie Wojciech Zawadzki)
Twarze Jazzu
W latach 6o-tych i 7o-tych. ubiegłego
stulecia, kiedy Janusz Nowacki portretował muzyków jazzowych, Jazz miał
twarz wyrazistą, łatwą do określenia. Mimo różnych eksperymentów i mariaży, Jazz
był wciąż muzyką synkopowaną, wyróżniającą się dzięki żywiołowi
improwizacji, mającą wyraźne oparcie w tradycji bluesa i swingu. Przez lata
znaliśmy jazz głównie z radia i płyt. Twarze jazzu dane nam było poznawać
przede wszystkim z lepszych, a raczej gorszych reprodukcji okładek płytowych i okazjonalnie zamieszczanych fotografii.
Gdy do
Polski mogli już przybywać muzycy zza „żelaznej" do niedawna
kurtyny", twarz jazzu nabrała wreszcie w pełni ludzkiego wymiaru.
Możliwość portretowania muzyków, spotkania oko w oko, twarzą w twarz właśnie,
dana była w owym czasie nielicznym. W gronie najbardziej znanych, jak Marek
Karewicz czy Jan Bebel, znalazł się także Janusz Nowacki. Pasjonat, miłośnik i
znawca.
Komu
dane było kiedyś portretowanie jazzmanów na żywo, ten wie, jakiej wiedzy i
dyscypliny wymaga ta praca. Jak trudno jednocześnie słuchać muzyki nie pozwalającej
ustać w miejscu i jednocześnie precyzyjnie myśleć perfekcyjnym kadrem. Jak
uchwycić coś tak ulotnego, jak istota - twarz właśnie - jazzu. Jazzu będącego
fenomenem, o którego definicje, przez dziesięciolecia toczyli spory krytycy,
teoretycy i sami jazzmani wreszcie.
We wstępie do klasycznej książki
Leopolda Tyrmanda „U brzegów Jazzu" z roku 1956, Stefan Kisielewski przywołał opinię wielkiego
dyrygenta Leopolda Stokowskiego, który uznał jazz za najbardziej
zdumiewające zjawisko w historii muzyki światowej. Muzyka jazzowa, jako żywy i niepowtarzalny splot sprzeczności, jest sztuką
ciągłego rozwoju stylistycznego. Z muzyki tworzonej przez bliżej
nieznanych nikomu samouków, w niedługim czasie jazz dotarł na wyżyny
wirtuozerii instrumentalnej i wokalnej.
Z czasem przekraczający wszelkie
granice i bariery, znany praktycznie na wszystkich kontynentach, jazz dochował się swoistego panteonu twarzy.
Niektóre z nich miał szczęście uwiecznić na swoich kadrach, także Janusz
Nowacki. Wzruszający portret Elli Fitzgerald, jest tylko jednym z wielu przykładów.
Nie ominęło również Janusza szczęście, spotkania innej legendy, Dizzego
Gillespie. Jego niepowtarzalnie rozdęte policzki, przez wiele lat były
synonimem żywiołu i witalności, jakim jest jazz. Muzyka niepowtarzalna,
autentyczna i wciąż zmienna. Prąca do przodu, nie wyrzekająca się jednak tego, co najcenniejsze w tradycji
poprzednich epok i pokoleń.
Dzisiaj,
gdy wszelkie granice i kanony w sztuce ulegają zatarciu, siłą rzeczy również i jazz nie budzi już tyle emocji. Ma oczywiście
nadal rzesze miłośników, jednak podobnie, jak inne dziedziny sztuki, przestał
być tak wyrazisty, jak w poprzednich dekadach. Tym cenniejsze wydaje się być
spotkanie, jakie umożliwił nam Janusz Nowacki. Spotkanie z tymi, którzy przez
wiele lat byli twarzami jazzu, a dziś' żyją głównie w naszych
wspomnieniach, w odtwarzanych nagraniach i niepowtarzalnych ujęciach Janusza.
Każdy
z portretowanych przez Janusza muzyków to kawał historii jazzu. Cootie
Wiliams, Don Cherry, Holwin Wolf, Ornette Coleman, Gerry Mulligan czy wspominana
już wielka Ella Fitzgerald... A wśród nich Jan Ptaszyn Wróblewski na fotografii
z roku 1970! Niezmordowany, wszędobylski i trzymający rękę na pulsie jazzu muzyk
i popularyzator. Autor wciąż emitowanych od dziesięcioleci w radiowej Trójce Trzech
Kwadransów Jazzu. Audycji, na której wychowały się pokolenia nie tylko polskich
jazzfanów. Jaka przyjemnością było spotkać Ptaszyna tego roku w Spocie, gdzie
z nieukrywanym zainteresowaniem obserwował wyczyny jazzowej młodzieży. Widząc
go przytupującego pod sceną przy molo, wspomniałem od razu, jego nieśmiertelne
„i niech mnie gęś kopnie, jeśli to nie jest jazz".
Wiliams, Don Cherry, Holwin Wolf, Ornette Coleman, Gerry Mulligan czy wspominana
już wielka Ella Fitzgerald... A wśród nich Jan Ptaszyn Wróblewski na fotografii
z roku 1970! Niezmordowany, wszędobylski i trzymający rękę na pulsie jazzu muzyk
i popularyzator. Autor wciąż emitowanych od dziesięcioleci w radiowej Trójce Trzech
Kwadransów Jazzu. Audycji, na której wychowały się pokolenia nie tylko polskich
jazzfanów. Jaka przyjemnością było spotkać Ptaszyna tego roku w Spocie, gdzie
z nieukrywanym zainteresowaniem obserwował wyczyny jazzowej młodzieży. Widząc
go przytupującego pod sceną przy molo, wspomniałem od razu, jego nieśmiertelne
„i niech mnie gęś kopnie, jeśli to nie jest jazz".
Jacek Jaśko, Kopaniec, październik 2011
![]() |
Dizzie Gillespie 1971 r., fot. Janusz Nowacki |
![]() |
Jacek Bednarek 1970 r., fot. Janusz Nowacki |
grudzień 2011 r.
„Zabytki Jeleniej Góry w dawnych technikach fotograficznych” (wystawa powarsztatowa)
styczeń – luty 2012 r.
Apolinary Kurowski, „25 lat temu...”
Fotografia zaistaniała mniej więcej 170 lat temu. Z potrzeby rejestracji świata i ludzi jakimi są w danej chwili i miejscu, z czego nigdy nie potrafili wykonać ówcześni malarze i graficy. Zapisać chwilę. Prawie natychmiast pojawili się ludzie, którzy zapragnęli dodać obrazowi fotograficznemu cech artystycznych, czyli tego, czego sami nie potrafili stworzyć na płótnie malarskim i na papierze rysownika, l tak powstała, w skrócie mówiąc, fotografia artystyczna, która z wielu powodów historycznych doczekała się apanaży w postaci wystaw, salonów i w konsekwencji szacunku artystycznego. Fotografie Apolinarego Kurowskiego łączą z racji czasów te dwa elementy. Z jednej strony jest to zgodnie z historią fotografia pamiątkowa, zapisująca czas i miejsce -z drugiej, pełni funkcję dzieła sztuki, które uzupełnia wartości emocjonalno-estetyczne, a więc dopełnia dzieło wrażeniem piękna, towarzyszące zawsze obrazowi malarskiemu. Niemniej jednak zamiłowanie do fotografowania twarzy i ciała, zwłaszcza kobiecego, każą patrzeć na te fotografie z dwóch stron. Z jednej szanować fotografię rejestrującą wizerunek żywego człowieka w określonej chwili jego życia, czyli zapis. Z drugiej zaś moment próby uchwycenia sztuki, czyli formy ludzkiego ciała jako obiektu artystycznego. Fotografie Apolinarego Kurowskiego wykonane ręcznie w ciemni w dobie komputerów i internetu, stają się rękodziełem.
Wojciech
Zawadzki
![]() |
fot. Apolinary Kurowski |
![]() |
fot. Apolinary Kurowski |
luty-marzec 2012 r.
Dyplomy 2012 - wystawa absolwentów Wyższego Studium Fotografii
Wystawa jest prezentacją prac dyplomowych słuchaczy Wyższego Studium Fotografii w Jeleniej Górze, studiujących w latach 2008-2011. Wydaje się, że fotografia jest sztuką refleksji, którą w pewnym stopniu powinna zapewnić szkoła, łącząc doświadczenie wynikające z wiedzy o historii fotografii, historii sztuki oraz dialogu pochodzącego z obserwacji życia i stosunku do świata.
Ta wystawa powinna dowieść o istnieniu obszaru wolności artystycznej obejmującego działania dotyczące fotografii „sensu scricto”, jak również działania potencjalnych artystów posługujących się fotografią jako środkiem wyrazu.
Czy to się sprawdzi, czy proces dydaktyczny przyniesie kolejne efekty – przyszłość pokaże...
Wojciech Zawadzki
Teoretyczne poznawanie fotografii jako sztuki obejmuje zarówno historię jej artefaktów, jak też ich zróżnicowane zaplecze ideowe. Nauczanie teorii i historii fotografii w trakcie trzech lat nauki w Studium zmierzało do przedstawienia całego spektrum istniejących koncepcji twórczych w tej dziedzinie. Celem było uświadamianie skali istniejących możliwości i stworzenie podstawy dla sensownego kojarzenia faktów i wartości. Usystematyzowanie takiej wiedzy warunkuje obecnie możliwość orientowania się w zalewie szczegółowych informacji, które dostępne są poprzez publikacje drukowane czy Internet.
Obowiązkowe prace teoretyczne były – jak sądzę – dobrym sprawdzianem przyswojenia sobie potrzebnej wiedzy i umiejętności jej wyrażenia. Wiele z nich oceniam wysoko z punktu widzenia kryteriów akademickich, niezależnie od oczywistego faktu, że główny wysiłek studentów szedł w kierunku umiejętności praktycznych. Mam nadzieję, że szkoła dała wszystkim nie tylko dyplom, ale też impuls do stałego pogłębiania wiedzy o różnych aspektach fotografii.
Adam Sobota
Tomasz Michałowski „Pejzaż w środku świata”
Któregoś wieczoru wyszedłem z domu, daleko za miasto, patrzyłem na gwiazdy i zastanawiałem się czy ziemia na której stoję jest mała, czy może ogromna i piękna. Perspektywa kosmiczna i perspektywa ziemska są tak samo prawdziwe. Wybieram tę, której pragnę, tak jakbym chciał zaprzeczyć swojej małości.
Kiedy indziej przyszło mi do głowy pytanie, czego chciał Bóg stwarzając świat?
Pierwszych pejzaży nie oglądały żadne oczy. Nie kwitły tam kwiaty i nie śpiewały ptaki.
Z tamtego czasu nie pozostał ani jeden kamień. A jednak wszystko naznaczone jest nieskończonością. Pewnych rzeczy nie jesteśmy w stanie poznać do końca, czy wszystkiego o nich wiedzieć. Tą bezkresność odczuwam też w sobie, nie znając siebie do końca.
Pejzaż, który noszę w sobie poprzecinany jest drogami. Te drogi pozwalają na wędrówkę, na przejście z jednego świata do drugiego. Mój pejzaż jest małym skrawkiem ziemi, to co w nim żyje i trwa, jest częścią mnie i częścią wielkiego systemu kosmosu.
Fotografię rozumiem jako drogowskaz i jako drogę do spotkania i poznania. Pejzaż jest czymś co mnie przerasta, niczego nie wyjaśnia, wskazuje mi tylko drugi sens. Spotykam się z nim na krótką chwilę, żeby potem stać się jego częścią. Staram się o pejzażu opowiadać w sposób pierwotny, nadając mu znaczenie symboliczne, w ten sposób zawłaszczam go i przeżywam. Sens mojej fotografii nie leży w dojściu do zrozumienia, ale w wysiłku zmierzającym do jego sedna.
Fotografując pejzaż często doświadczam przeistoczenia jego formy w coś w rodzaju znaku. Najważniejsze dla mnie jest uchwycenie prawdy, która znajduje się w wewnętrznej rzeczywistości. Doświadczam w czasie pracy poczucia mocy miejsca. Mam wrażenie, że jest ono przeniknięte jakimś duchem, jakby miało swoją wewnętrzną świadomość i było pełne życia. Te obrazy mogą być natchnione i niezwykłe, trzeba tylko znaleźć szczelinę, przez którą to widać. Kiedy jestem sam, dokładniej przyglądam się każdemu szczegółowi. W samotności można lepiej zobaczyć siebie, bo nie ma się za kim schować. Fotografowanie pozwala mi odbyć podróż w głąb siebie i spotkać siebie, pozwala mi poczuć się wolnym.
Tomasz Michałowski
maj - lipiec 2012 r.
Mariusz Stachowiak "Tadeusz Łomnicki - w stronę Leara"
Gdy raz - tylko raz - sfałszowałem, z miejsca to odkrył. Było to w drugim lub trzecim tygodniu prób Króla Leara - fotografowania dzień po dniu. Znosił mnie dzielnie, a ja zapisywałem go twardo, chropawo, świadomie szukając przeciwwagi dla tego, co Elżbieta Morawiec nazwała „stanem trzecim", bezpłciowością, mając na myśli niezwykłą plastyczność jego twarzy. Stwarzał klimat wielkiej koncentracji i wszystko, co wiąże się z tak zwaną „techniką", także w moim przypadku nie mogło się uwidaczniać, musiało być rozwiązane wcześniej. Widzenie poprzez obiektyw należało synchronizować ze zbliżaniem się aktora do postaci Leara, co wymagało współodczucia i równoległości starań.
Nazajutrz obok „stykówek", zapisu z poprzednich
dni, zawiesiłem jego portret.
Pracowało
się coraz płynniej i zauważyłem, że czasami „gra na aparat", świadomie
poddaje się mojej obecności, także w chwilach zwątpień.
15 lutego, podczas przerwy w próbach,
przysiadł się do mnie w bufecie teatralnym. Nie
umiem grać pozorami, nie było żadnego powodu, abym zwracał się do niego „Mistrzu",
choć byłem zafascynowany jego zatracaniem się w pracy, tym chłostaniem i na
przemian głaskaniem samego siebie po to, aby osiągnąć perfekcję. Bezceremonialnie
opowiadałem mu więc o jego twarzy. Mówił o zdjęciach i znać było, że oglądał je
dokładnie, klatka po klatce, zauważając, że teraz dopiero widzi, iż ma twarz do
pewnych ról, których wcześniej nie mógłby zagrać. „A wie pan - dodał nagle -na
tym dużym portrecie pokazał mnie pan takim draniem, jakim naprawdę
jestem". Odebrałem to jak komplement człowieka, któremu bezkarnie
wydzieram tajemnicę jego własnej drogi.
Tydzień
później Tadeusz Łomnicki zmarł.
Wystawa,
przewidziana na 29 lutego, odbyła się - lecz nie w teatralnej atmosferze
premiery. Twarze „Łoma" spoglądały ze zdjęć na własną trumnę...
Radość
tworzenia przeistoczyła się - poza moją wolą - w ciężar dokumentu, w zapis
ostatnich dni życia i twórczości. l jeśli już tak się stało, pragnę dać świadectwo
kunsztowi jego sztuki i wielkości gwałtu, jaki zadawał sobie ten skromny,
niezwykle pracowity człowiek.
Zdjęcia pochodzą z okresu między 16.
grudnia 1991 a 22. lutego 1992 roku. Wszystkie wykonane zostały w Teatrze Nowym
w Poznaniu podczas prób Króla Leara Williama Shakespeare'a,
na dużej i małej scenie, stąd często widnieją na nich fragmenty scenografii
z innych sztuk. Jedynym fragmentem dekoracji Króla Leara jest mapa królestwa projektu Marcina Jarnuszkiewicza. Myśl o wystawie
w dniu premiery i albumie z prób powstała na początku grudnia 1991 roku.
Fotografując od wielu lat, zapisałem
tysiące obrazów - świadectw śmierci, zadawania śmierci, trwania w śmierci, także
w stanie śmierci psychicznej, społecznej. Teraz pragnę, aby w pomieszczonych tu
zdjęciach odciskały się obrazy życia tak pełnego, że fakt „przerwy w śmierć"
jest wobec niego nieistotny. To tylko przerwa, nieważka przerwa w próbach największej ze sztuk.
Mariusz Stachowiak, Tadeusz Łomnicki-
w stronę Leara Oficyna Wydawnicza PAROL, Kraków 1993
Mariusz
Stachowiak (1956-2006) fotograf, autor znakomitych zdjęć reportażowych i
teatralnych. Oczytany, inteligentny, fotoreporter-dokumentalista. Pracował we „Wproście"
od początku powstania tego pisma, w latach 80. stojącego na bardzo wysokim - do dziś' niedocenionym - poziome jeśli
chodzi o fotografię, mimo siermiężnej poligrafii. Dla nich tworzył fotoreportaże,
portrety i awangardowe kompozycje.
Mariusz Stachowiak dla fotografii zrobiłby wszystko i to widać,
gdy każdą klatkę zbierał w drodze, po drodze; tak też pokazywał ludzi - w ciągłym
ruchu. Zajmował się m.in. diaporamą czyli łączeniem muzyki i fotografii .a także
we współpracy z Januszem Nowackim realizował akcje fotograficzne w ramach
nurtu fotografia poza galerią.
Od 1993 r. funkcjonował jako fotograf niezależny.
Zakochał się w brzydkim pięknie Wałbrzycha.
To tu od 2002 r. współpracował z Teatrem im. Jerzego Szaniawskiego, zajmując się oprawą
graficzną przedstawień i ich dokumentacją fotograficzną. Był też inicjatorem i
organizatorem Ogólnopolskiego Forum Fotografii Teatralnej, odbywającego się co
roku w marcu w Wałbrzychu.
Natomiast
w Teatrze Nowym pracował nad fotografowaniem prób „Króla Leara", a zdjęcia
na wielkich płaszczyznach, które miały być jednym z elementów promocji
spektaklu, po śmierci Tadeusza Łomnickiego stały się jedynym namacalnym śladem tego przedstawienia, tej roli, tej pracy.
Na podstawie tekstu Moniki Piotrowskiej oraz wstępu do albumu
Mariusza Stachowiaka „Tadeusz Łomnicki - w stronę Leara".
Mariusz Stachowiak zmarł 10 stycznia 2006 roku.
![]() |
fot. Mariusz Stachowiak "Tadeusz Łomnicki - W stronę Leara" |
![]() |
fot. Mariusz Stachowiak "Tadeusz Łomnicki - W stronę Leara" |
![]() |
fot. Mariusz Stachowiak "Tadeusz Łomnicki -W stronę Leara" |
sierpień - wrzesień 2012 r.
Marcin Oliva Soto "Bliskość"
Tango to
dziecko mrocznych zakamarków argentyńskich ulic Buenos Aires i Montevideo,
gdzie do dziś zachowało swoją odmienność, niepowtarzalny nastrój i charakter.
W XIX wieku, tango przywiezione przez Ricardo Guilardesa
na paryskie salony, wydawało się tak bezwstydne i wyuzdane, że arcybiskup Paryża
straszył wielbicieli tańca ekskomuniką. Mimo to tango zalało falą fascynacji
Europę, inspirując przede wszystkim muzyków od legendarnych: Carlosa Gardela,
Rodolfo Biagi, Francisco Canaro, Richarda Galiano, Anibala Troiło czy Osvaldo
Puliese poprzez współczesnych: Astora Piazzollę, Gothan Project, Bajofondo
Tango Club, Carlosa Libedinskyego.
Tango jest
ekspresją emocji - wątpliwości, smutku, radości, sposobem na wyrażenie siebie.
Tango jest
manifestacją wolności - partnerzy podążają za sobą, czasem zdają się dopełniać,
lecz każde tańczy inny ruch, często mężczyzna zastyga w bezruchu a kobieta tańczy solo.
Tango jest
dumne - dwoje ludzi w tańcu jest razem, ale każde z nich jednocześnie stanowi o sobie.
Tango jest
odważne - żeby w bliskim objęciu, bez maski, na chwilę nie być samemu, żeby podążać
i prowadzić, zgrać się na kilka tańców w absolutnej harmonii.
Tango jest
opowieścią o kobiecie i mężczyźnie, o przepaści jaka ich dzieli, o tęsknocie za przełamaniem samotności.
Tango jest przede wszystkim metaforą życia...
W 2009
roku tango zostało wpisane na listę niematerialnego dziedzictwa ludzkości
UNESCO.
Ewa Wołczyk
l tę metaforę tanga-życia, zawartą w
ruchu i dynamice, usiłuje w nieruchomym, pozornie statycznym obrazie oddać
fotograf. Wszak fotografia jest nieruchoma. Być może ta jej właściwość pozwoli
nam czasem skupić uwagę na fragmencie wyjętym w ułamku sekundy z przebiegu
zdarzeń, z czasu ludzkiego życia i na zawartych w nim emocjach, energii i
chwili, z której często czerpiemy to, co nazywamy szczęściem. Tego właśnie próbuje
dokonać fotografik Marcin Oliva Soto. A to sztuka niełatwa...
Wojciech Zawadzki
wrzesień 2012 r.
XVII Biennale Fotografii Górskiej - Jiri Havel "Karkonosze"
październik - listopad 2012 r.
Marek Karewicz "Twarze Jazzu - ciąg dalszy"
listopad 2012 r. - styczeń 2013 r.
Marek Lercher "Spór o geometrię czyli pamięć wiatru" - grafika
Grafiki Marka Lerchera wydają się pochodzić z jednego źródła.
Na pierwszy rzut oka jest to wyłącznie sztuka wyobraźni, która powstaje w głowie
czyli wewnętrznych oczach artysty. To nieprawda, gdyż uważny odbiorca zobaczy w tych obrazach obserwację świata otaczającego
człowieka, który dzięki swojej wrażliwości i talentowi przetwarza jego
istnienie, ruch, drganie i aktywność Przekładanie tych wszystkich elementów na
rysunek, układanie linii i plam w system prostokąta, a później zamieniając to w
kształt linorytu - mozolnej techniki graficznej i odbijając ten kawałek
linoleum na delikatnej bibułce, tak delikatnej jak delikatny jest świat Marka
Lerchera. Artysta zamienia ten swój kawałek rzeczywistości na drżący, ruchomy
fragment swojego życia. Za pomocą istnienia sztuki bezprzedmiotowej (informel)
twórca zmusza nas do podziwiania i uruchamiania wyobraźni, cudownej, pełnej
przeżyć wizji swojej prawdy. Jego rzeczywistość za sprawą uważnej obserwacji, może być i naszą. Ergo: grafiki Marka
Lerchera są ruchome...
Wojciech Zawadzki
![]() |
Marek Lercher, Spór o geometrię 2006 r., linoryt |
luty - marzec 2013 r.
"Dyplomy 2012" - wystawa absolwentów Wyższego Studium Fotografii w Jeleniej Górze
kwiecień - maj 2013 r.
Eugeniusz Józefowski "30 kroków do samego siebie"
![]() |
fot. Eugeniusz Józefowski |
O autorze tymi słowami wypowiada się Marek Szyryk, prof. PWSFTviT.
„…Eugeniusza Józefowskiego poznałem wiele lat temu. Będąc Mu nieznajomym prosto z ulicy zapukałem do Jego drzwi chcąc pożyczyć wkładki do wielkoformatowego aparatu fotograficznego. Takie było nasze pierwsze spotkanie- najpierw więc od strony fotograficznej. Później nastąpiły odkrywania Jego światów malarskich i graficznych. Wspomnieć trzeba, ze Eugeniusz jest również niezrównanym koneserem Sztuki Życia. Nie dość, ze jest w tym smakoszem to jeszcze bywa wielce inspirujący. Przez te lata widziałem jaką podąża fotograficzną drogą. Zawsze robił wszystko po swojemu i nie bacząc na ograniczenia techniki dzielił się swoim widzeniem rzeczywistości.
W tym zestawie, wybranym przeze mnie z bogatego archiwum, mającym według mnie wspólny rys Autor korzystając z różnych technik fotograficznych (głównie fotografia otworkowa na wielkoformatowym materiale fotograficznym) jest narratorem zupełnie innym niż w swojej materii malarskiej. Fotografie naznaczone są pierwiastkiem dziwności a często mroczne kadry ewokują specyficzny nastrój. Te właśnie kompletnie różniące się nuty od reszty Jego twórczości zaświadczają o świadomym wyborze takiej a nie innej drogi twórczej. Oryginalność postaci Autora tożsama jest z oryginalnością fotograficznej wizji świata.
Fenomen fotografii polega m.in. na tym, że podobnie jak Józefowski pokazuje kompletnie nieobiektywny świat. Swój świat. Z kolei wybrana technika jaką się Eugeniusz posługuje wzmacnia koncepcję i podkreśla stronę wizualną. Myślę, że Jego prace w swojej głębokiej warstwie cechuje pierwiastek surrealistyczny bo cel estetyczny tych fotografii wynika z mechanicznej rejestracji obrazu, natomiast fikcja i rzeczywistość zatracają się przez korzystanie ze zniekształceń fotograficznych. Z takim podejściem Autor staje się twórcą realnych halucynacji.
Siła tego przekazu opiera się na nasyceniu osobistą treścią wykonywanych zdjęć. Materia, która Go interesuje, i którą fotografuje stwarza interesujące i inspirujące obrazy….”
czerwiec - sierpień 2013 r.
Eva Kesnerova "Czar niechcianego"
Cykl „Czar niechcianego"
Powstawał przez 4 lata poprzez fotografowanie popiołów w różnych
fazach ich krzepnięcia. Na estetyczny efekt miała wpływ pora roku, światło
dnia, ilość wody i substancji oraz komputerowo podwyższony kontrast fotografii.
Dzięki temu tworzywu mam możliwość zapisu jednej (dla mnie bardzo
artystycznej) fazy jego „życia" czyli jego doczesnego istnienia i
przemijania.
Eva Keśnerova
„Czar niechcianego"
- skąd się wziął popiół w przypadku autorki?
Czy
jest to popiół spalonych stołów, z których jedli ludzie lub krzeseł, na których
siedzieli, albo łóżek, na których spali.
Wszystko
to może dotyczyć nie tylko historii istnienia czystej materii, ale również historii
ludzi, którzy w niej istnieli i to moim zdaniem jest istotą fotografii.
Wojciech Zawadzki
![]() |
fot. Eva Kesnerova |
![]() |
fot. Eva Kesnerova |
wrzesień - październik 2013 r.
"Dyplomy 2013" - wystawa absolwentów Jeleniogórskiej Szkoły Fotografii
udział w wystawie brali:
Jolanta Chowańska, Oliwer Cedzidło, Alicja Kołodziejczyk, Adam Piwowarczyk, Karolina Czajkowska
oraz gościnnie członkowie Stowarzyszenia Jeleniogórska Strefa Fotografii Wojciech Bykowski, Janina Hobgarska, Jacek Jaśko, Krzysztof Kuczyński, Krzysztof Leszczyński, Mariola Nehrebecka, Aleksandra Śnieżek, Zygmunt Trylański.
listopad - grudzień 2013 r.
"Polsko - Czeska wszechnica Fotograficzna" - wystawa powarsztatowa
styczeń - luty 2014 r.
Paweł Żak "Opowieści"
marzec - kwiecień 2014 r.
Dorota Dawidowicz "Wonder Years"
maj - czerwiec 2014 r.
Michał Pietrzak "PSPACE"
lipiec- wrzesień 2014 r.
Michal Kurota "Żylina na panoramach fotograficznych"
wrzesień - październik 2014 r.
XVIII Biennale Fotografii Gorskiej - Rafał Swosiński "Tatry"
październik - listopad 2014 r.
Patrick Marek "Twarze jazzu - odsłona druga"
listopad - grudzień 2014 r.
"W ogrodzie Rothmayera" - wystawa czeskich artystów: Tomasa Baleja, Jaroslava Benesa, Karela Kuklika, Tomasa Rasla
styczeń - luty 2015 r.
Tomasz Walczak "Aury moich miejsc"
W cyklu „Aury moich miejsc" wędruje po miejscach ważnych dla niego i mających znaczenie dla jego fotografii. Miejsca go naznaczają ponieważ wpływają na jego wyobraźnię a na fotografiach budują układy plam, linii, tworzą ułudę głębi na tych małych odbitkach. Poprzez charakterystykę wybranego materiału Polaroidowego w sposób szczególny te fotografie poddane są powszechnej nietrwałości światła. Obraz się zmienia, degraduje, blaknie i przyjdzie moment gdy zniknie. Podobnie jak my-przechodzimy, zatrzymujemy się na chwile i znikamy. Miejsca, ludzie, fotografie wypełnią przeznaczenie świata.
Tomek w tym cyklu tak dobrze pokazuje magie pewnych miejsc, ulotne piękno, które znika, fizyczną kruchość fotografii i filozoficzną zadumę nad przemijaniem. Piękne, małe traktaty o ulotnej kruchości.
marzec - kwiecień 2015 r.
Jacek Jaśko " Ulica Kilińskiego"
POCHWAŁA DOKUMENTU...
Rozwój sztuki wydaje się przebiegać po
drodze przypominającą spiralę. Co jakiś' czas znajdujemy się bowiem w tym samym
miejscu tylko na innym, wyższym poziomie świadomości.
Fotografia, która została wynaleziona po to, aby wiernie oddać obraz rzeczywistości, za sprawą ambicji stania się
jedną z dziedzin sztuk pięknych, natychmiast „obrodziła" fajerwerkami naśladującymi,
bardziej lub mniej, różne style i kierunki artystyczne. A to skłaniająca się
ku impresjonizmowi, a to ekspresjonistycznemu czy wręcz abstrakcyjnemu
sposobowi obrazowania. Co jakiś czas jednak, za sprawą kolei jej historii i
potrzeb jej zastosowania bywała sprowadzana „do szeregu" często zyskując,
tym samym, należną jej tożsamość. Dziś, coraz częściej wraca „do korzeni"
stając się dokumentem czasów i zdarzeń. W tej sytuacji twórcy fotografii zdają
się dzielić na dwa różne gatunki: fotografów i artystów posługujących się
fotografią. Autor niniejszej wystawy należy, bez wątpienia do pierwszego, z
wymienionych przeze mnie rodzaju twórców, który ukazuje nam obiektywny „portret"
kawałka rzeczywistości. Z jednej strony nie komentując go, z drugiej zaś jest
on „przefiltrowany" przez osobowość, czyli jego wiedzę, emocje i wrażliwość
pozostawiając komentarz odbiorcy - fotografia dokumentalna znajduje się tu na wyższym poziomie tej spiralnej drogi rozwoju, o
której na początku...
Wojciech Zawadzki
![]() |
fot. Jacek Jaśko |
![]() |
fot. Jacek Jaśko |
Jelenia Córa. Pamięć Miasta. Kilińskiego. 15.02.2000 r.
Wydawać by się mogło, że pamięć miasta może tworzyć wspólna przestrzeń. Przynajmniej dla większości mieszkańców. Wiemy jednak, że nie zawsze tak jest. Każdy przecież pamięta
inaczej. Inaczej też zapomina, l tu wkracza fotografa. Zapis, dokument, który już w chwili powstawania staje się wspomnieniem. Budulcem
indywidualnej lub wspólnej pamięci. Przyzwyczajeni do trwania, doszukujemy się na mapie naszego miasta stałych, znanych od lat układów architektonicznych.
Dzień w dzień identyfikujemy się z miastem, w którym przyszło nam żyć. Z
miastem zastanym, przez lata prawie niezmiennym.
Aż staje się tak, że z naszej wspólnej przez lata
przestrzeni, znikają całe fragmenty, zmieniając ustalone ścieżki naszej
codziennej, miejskiej krzątaniny. Znikają, zmieniają funkcje, rozpoczynając niejako nowe życie w żywej materii
miasta.
Zdarza się również tak, że fragment miasta zostaje z dnia na dzień wycięty
ze wspólnoty przestrzeni. Ogrodzony płotem na długie lata, pozornie niezmienny
dziczeje
za nim, blednąc w naszej zbiorowej pamięci. Jak od 15 lat dzieje się z przestrzenią między głównym deptakiem miasta a ulica
Kilińskiego. Od niepamiętnych czasów „na
rynek" chodziło się niemal codziennie. Wśród gęstwy straganów poszukując
rzeczy, których próżno by szukać w oficjalnym handlu.
Wymieniano towary, informacje, spotykało się znajomych.
Kilińskiego 15.02.2000 jest zapisem ostatniego dnia z życia
słynnego przez lata targowiska Jeleniej
Córy. Na placu zostały niedobitki straganów i pawilonów, trwała jeszcze krzątanina przy odzyskiwaniu co bardziej wartościowych materiałów, ale w szarudze
zimowego przedpołudnia, czuć było uchodzącą z tego miejsca energię.
Dla mnie kolejna prezentacja z
cyklu Pamięć Miasta. Jelenia Góra jest pytaniem o pamięć. O pamięć indywidualna
ale i o tę wspólna, tworzący nasza w tym mieście tożsamość. Jest pytaniem o to
co pamiętamy ale także jak kształtujemy nasze
miejsce.
Jacek Jaśko, 15.02.2015
Jelenia Góra. Pamięć Miasta jest
cyklem prezentacji autorskich zestawów prac fotografów, którzy od lat, niezależnie
od siebie uprawiają fotografię w Jeleniej Górze. Zaczynaliśmy przed siedmiu
laty we współpracy z Książnicą Karkonoską od moich Notatek z Pamięci Miasta.
Rok później niezwykłym wydarzeniem okazał się premierowy pokaz fotografii
miasta z roku 1958 autorstwa Jerzego Wiklendta. W gościnnych progach Galerii Małych
Form swoje fotografie kolejno pokazywali także Ewa Andrzejewska, Tomasz
Mielech i Wojciech Zawadzki.
kwiecień - czerwiec 2015 r.
Wojciech Bykowski "Świat obcy - Świat doskonały"
maj 2015 r.
"Próba świadectwa" - 10 lat Teatru Odnalezionego
czerwiec - lipiec 2015 r.
"Dyplomy 2015" - Wystawa absolwentów Jeleniogórskiej Szkoły Fotografii
Autorzy: Agnieszka Bożek, Piotr Bożek, Wojciech Bykowski, Dariusz Goetze, Kaja Yanike, Wojciech Miatkowski, M&M's Collective - Małgorzata Zakrzewska i Marcel Kasprzak, Tomasz Siwek.
„Wystawa jest prezentacją prac ośmiu autorów, będących wynikiem prawie dwuletniego warsztatu w Jeleniogórskiej Szkole Fotografii.
Wydaje się, że fotografia jest sztuką refleksji, którą w pewnym stopniu powinna zapewnić szkoła, łącząc doświadczenie wynikające z wiedzy o historii fotografii, historii sztuki oraz dialogu pochodzącego z obserwacji życia i stosunku do świata.
Ta wystawa powinna dowieść o istnieniu obszaru wolności artystycznej obejmującego działania dotyczące fotografii „sensu scricto”, jak również działania potencjalnych artystów posługujących się fotografią jako środkiem wyrazu.
Czy to się sprawdzi, czy proces dydaktyczny przyniesie kolejne efekty – przyszłość pokaże...
Wojciech Zawadzki
„Żyjemy w czasach hiperprodukcji kolorowych, cyfrowych, „ślicznych” obrazków, tworzonych przez liczne rzesze posiadaczy aparatów fotograficznych. Zastanawiam się więc, co może być motywacją dla osób fotografujących do podjęcia edukacji w takiej szkole, jaką jest JSF?
Może intuicja, a może instynkt nakazuje tym nielicznym poszukiwać wyrazistości swoich działań, kreatywności, jakie daje to medium?
Podczas naszych spotkań staramy się zwalniać tempo, refleksyjnie analizować, doświadczać obrazy otaczającej nas rzeczywistości. Posługując się współczesną technologią, często z nostalgią i chyba zazdrością, wpatrujemy się w „przeszłość”, szperając w zbiorach tej wczorajszej, dawnej i bardzo dawnej fotografii.
Upewniamy się, że spokój, niespieszne działanie, to zapamiętywanie a pośpiech – to zapominanie.
Marek Liksztet
wrzesień - październik 2015 r.
"Paradoksy natury rzeczy" - wystawa Oddziału Karkonoskiego Związku Polskich Artystów Fotografików
październik - listopad 2015 r.
Jan Bebel "Osobowości Jazzu" - wystaw towarzysząca festiwalowi "Krokus Jazz"
listopad - grudzień 2015 r.
Janusz Moniatowicz "Z pracowni Josefa Sudka"
grudzień 2015 r.- styczeń 2016 r.
Andrzej Kołodziejczyk "Fotografia i Architektura"
styczeń - luty 2016 r.
Ewa Andrzejewska "Fotografia"
marzec - kwiecień 2016 r.
Wojciech Miatkowski "Tam"
Tam, czyli nie Tu. Tam może być w zasięgu ręki, swojskie i nazwane. Ale może być też tajemnicą poza horyzontem, jak Atlantyda. Tam jest królestwem wyobraźni, obszarem tęsknot i marzeń, czasem obaw. Od zawsze stojąc Tu, patrzymy Tam i je wymyślamy. To szczególne, dalekie Tam może być Ameryką, Księżycem, szczęściem. Póki co, jesteśmy Tu, a słone fale morza obmywają nam stopy.
Wojciech Miatkowski
maj - czerwiec 2016 r.
Zofia Nasierowska "Portrety"
Twórczość Zofii Nasierowskiej (1938 – 2011) obejmuje przede wszystkim portret. Jest autorką znanych ludzi ze świata teatru, filmu, sztuki i kultury. W latach 60 i 70 XX wieku wieku fotografowała się u niej duża część polskich artystów i intelektualistów. Wykonała portrety takich artystów jak Beata Tyszkiewicz, Krystyna Janda, Jerzy Kawalerowicz, Anna German, Roman Polański, Tadeusz Konwicki, Piotr Fronczewski, Gustaw Holoubek, Andrzej Wajda oraz wielu innych. W tym czasie jej fotografie były publikowane na dziesiątkach okładek tygodników „Film”, „Ekran”, „Zwierciadło”, „Przekrój” czy „Kobieta i Zycie”.
czerwiec - sierpień 2016 r.
Bogdan Konopka "Piesek Przydrożny"
„…Skarga klasyka, czyli takiego poety, który zamiast awangardowych poszukiwań zajmował się szlifowaniem języka swoich poprzedników: „Ależ doskonale wiedziałem, jak mało świata zagarnia sieć moich fraz i zdań. Niby zakonnik skazujący siebie na ascezę, nękany przez erotyczne wizje, chroniłem się w rytm i ład składni ze strachu przed moim chaosem. …”
„Piesek przydrożny” to zbiór obrazów fotograficznych dedykowany wędrówce –podróży, w której jak owe pieski przydrożne, wyskakujące od czasu do czasu na drogę i obszczekując nasz powóz, każą nam zwolnić, przystanąć i odebrać sygnały. Małe eksplozje energii świetlisto-semantycznej. Fotografie. Rodzaj magicznych iskierek przyciągających uwagę niektórych. Może widzących więcej. Albo lepiej. Głębiej. Fotografia to nie tylko treść. A więc to niezbywalne „coś” ale również „jak”. U Bogdana Konopki powszechnie pojmowana, jedna z cech fotografii- stosunek do jej treści po - przez sposób jej ukazywania ulega pewnej modyfikacji. Wydaje się często być stosunkiem do samej fotografii. Jako idei czy zjawiska. Tajemnicy powstawania obrazu. Być może nakłada to na odbiorcę dodatkowe wymaganie. Wymaganie umiejętności widzenia również głębiej. Poszukiwania owego „drugiego dna”. Spojrzenia na, z pozoru, dwuwymiarowy obraz jak na swoiste akwarium, które ma przecież trzy wymiary. A więc i głębokość. I czwarty wymiar, niezbywalny w fotografii. To czas. Pełny, kompletny odbiór wymaga więc właśnie czasu i uwagi. Zaś metoda fotograficzna Bogdana Konopki wydaje się sprowadzać fotografię do jej pierwotności. Owa pierwotność to jednak nie tylko manifestowanie jej określoną techniką dużej kamery i odbitki stykowej. Pozyskiwaniem obrazu fotograficznego w najprostszy sposób. Bez wprowadzania jakichkolwiek dodatkowych „szumów”. To przyzywanie i wydobywanie na powierzchnię obrazu fotograficznego magii z głębi owego czterowymiarowego akwarium. Niejasności i zagadek zanurzonych w czasoprzestrzeni, która otacza nas wszystkich. I jeszcze jedno. O fotografach; przywołując zdanie z rozmowy z Julianem Stryjkowskim „…Mozaizm bardziej niż chrystianizm skodyfikował szczegółowo swój kanon wiary wnikając w najmniejsze szczeliny życia. Ma poniekąd cechy totalne i utożsamia religię z narodowością…” Ergo: Bogdan Konopka jest fotografem.
„…Czuć od środka. Następuje w akcie pisania szczególne przekształcenie danych bezpośrednich, by tak rzec, świadomości jako czucia siebie od środka, na wyobrażenie innych takich samych osobników, dzięki czemu mogę pisać o nich, nie tylko o sobie…”
Wojciech Zawadzki
Artysta jest reprezentowany przez galerię Françoise Paviot w Paryżu. http://www.paviotfoto.com
„…Czuć od środka. Następuje w akcie pisania szczególne przekształcenie danych bezpośrednich, by tak rzec, świadomości jako czucia siebie od środka, na wyobrażenie innych takich samych osobników, dzięki czemu mogę pisać o nich, nie tylko o sobie…”
Wojciech Zawadzki
Artysta jest reprezentowany przez galerię Françoise Paviot w Paryżu. http://www.paviotfoto.com
październik 2016 r.
Festival "Jazzinec 2016"
listopad - grudzień 2016 r.
Marek Lalko "Bez celu podróży
styczeń - luty 2017 r.
Michał Diament "Sztuka Fotografii"
Michał Diament, twórca form szklanych, fotografii i grafiki, żył w latach 1935-1977. Urodził się w Skarżysku Kamiennej, a w okresie 1953-1955 studiował na Wydziale Mechanicznym AGH w Krakowie. Następnie w 1961 r. rozpoczął studia w Państwowej Wyższej Szkole Sztuk Plastycznych we Wrocławiu, które ukończył w 1967 r. dyplomem na Wydziale Szkła. Wrocławska uczelnia w tych latach specjalizowała się w dziedzinie szkła i ceramiki, a grafiki, malarstwa czy fotografii uczono jako podstawy dla umiejętności projektowania. Jednak już podczas studiów Michał Diament dał się poznać jako utalentowany twórca fotografii i właśnie to ugruntowało jego pozycję w sztuce, obok rzeźbiarsko opracowywanych form szklanych. Początkowo fotografował sceny z ludźmi w otoczeniu architektury, portrety, akty, oraz ulotne sytuacje w plenerach. Wszędzie tam zwraca uwagę jego dbałość
o podkreślanie plastycznych walorów natury i wyrazisty rysunek kształtów. Swobodą interpretacji wykazał się też na swojej pierwszej indywidualnej wystawie „Dziecko” w 1965 r., gdzie tematem zdjęć była jego córka. W tym czasie jego fotografie były bliskie nurtowi nazwanemu w Polsce „fotografią subiektywną”, który kwestionował ciasne rozumienie realizmu. Potwierdził to w swojej jedynej teoretycznej wypowiedzi „ Fotografia jako istotny element w procesie twórczym grafika” (1974 r.), gdzie zakwestionował wyjątkowość obiektywizmu fotografii, zrównując jego znaczenie ze śladami pędzla na płótnie czy rylca na matrycy graficznej. Wskazując na bliskość fotografii i grafiki, podkreślał tym samym zacieranie się podziałów pomiędzy dziedzinami sztuki. Jednak grafika nigdy nie stała się istotną formą jego twórczości, gdyż najbardziej cenił to wrażenie związku z rzeczywistością jaki stwarza obraz fotograficzny.
Najbardziej znane dzieła Michała Diamenta należą do cyklu „Siatki” realizowanego w latach 1967-1971. Powstały one na podstawie fotografii płotu z gęstej siatki, który autor napotkał w okolicach Jeleniej Góry. Poszczególne obrazy z tego cyklu to efekty zbliżeń, fotomontaży, jak też operowania kontrastami czerni i bieli, które prowadziły do abstrakcyjnych czy aluzyjnych kompozycji. Jak to sam powiedział: „Chciałem tu tylko pokazać przydatność techniki fotograficznej jako jednego z tworzyw, które traktowane nie tylko mechanicznie, może się stać tworzywem autonomicznym, posłusznym wizji twórczej.” „Siatki” z sukcesem pokazane zostały m.in. na V Biennale Młodych Artystów w Paryżu (1967), IX Biennale Sztuki w Sao Paulo (1968), Sympozjum Plastycznym Wrocław ’70, czy na wystawie Fotografowie poszukujący (1971). W tym okresie Michał Diament tworzył też ekspresyjne fotomontaże
i przekształcenia oparte na motywach portretowych. Od czasu studiów prowadził zajęcia w Międzywydziałowym Zakładzie Fotografii wrocławskiej PWSSP, a od 1974 r. był jego kierownikiem. Zbliżył się wówczas do środowiska artystów reprezentujących nurt sztuki konceptualnej, którzy doceniali możliwości fotografii jako medium sztuki. Zaliczali się do nich także studenci PWSSP zainteresowani fotografią, wśród których byli tak znaczący później artyści jak Natalia LL, Andrzej Lachowicz, Zdzisław Sosnowski, czy Anna i Roman Kutera. W 1969 r. Michał Diament miał indywidualną wystawę Fotografika we wrocławskiej galerii Pod Moną Lizą, promującej nurt „sztuki pojęciowej” , a w 1971 r. wystawił wybitnie konceptualny montaż fotografii na Pokazie 12 zorganizowanym przez Galerię Permafo. W latach 1972-1973 tworzył swobodne fotograficzne rejestracje tytułowane według daty kalendarza czy godziny wykonania. W ostatnim okresie życia poświęcał więcej uwagi dziedzinom szkła i grafiki, aczkolwiek wykonywał też barwne fotografie własnych form szklanych, które traktował zarówno jako fotografie reklamowe, jak i dzieła autonomiczne. Jego przedwczesna śmierć uniemożliwiła realizację kolejnych zamierzeń.
Największa retrospektywna wystawa twórczości Michała Diamenta miała miejsce w 1982 r. w Muzeum Narodowym we Wrocławiu, a chociaż dzisiaj pozostaje on artystą nieco zapomnianym, to ma trwałe miejsce w historii polskiej sztuki.
Adam Sobota
Prace Michała Diamenta znajdują się w zbiorach Muzeum Narodowego we Wrocławiu, Muzeum Okręgowego w Jeleniej Górze, Muzeum Historii Fotografii w Krakowie, Muzeum Sztuki w Łodzi, Muzeum Warmii i Mazur w Olsztynie, Musèe d’art. et d’Historie w Genewie, oraz w zbiorach prywatnych w kraju i za granicą.
marzec - kwiecień 2017 r.
Jolanta Chowańska "Z potrzeby chwili"
maj - czerwiec 2017
Bronisław Arciszewski - fotograf z Będzina
„Bronisław Arciszewski - Fotograf z Będzina"...
...dało
się ustalić, że Bronisław Arciszewski miał szlacheckie pochodzenie, a urodził się w roku 1885 w Białymstoku. Około
roku 1910 pojawił się w Będzinie, gdzie ożenił się z Urszulą Kaszyńską,
która poznawała arkana fotografii, pracując w atelier braci Altmann w
Sosnowcu. Fotografii nauczył się więc najpewniej od żony i od około 1910 aż do
1960 roku wspólnie prowadzili w Będzinie zakład fotograficzny. Bronisław zmarł w r. 1964, a jego żona dwa lata później...
...prawie
trzydzieści lat temu pojawiłem się w domu Jakuba Byrczka w Katowicach. Pokazał
mi wtedy odbitki, które wykonywał stykowo ze szklanych negatywów jakiegoś'
fotografa z Będzina. Trochę oszalałem... może właśnie w tym momencie mając
trochę praktyki w oglądaniu zdjęć i zdając sobie sprawą jak niesłychanie rzadko
fotografia pozwala autorowi ujrzeć, a tym samym ukazać innym swoją magiczną „twarz"
zdałem sobie sprawę, że mam do czynienia z
prawdziwą sztuką fotografii...
Wojciech Zawadzki
...jednakże
idea zorganizowania wystawy i wydania albumu z reprodukcjami fotografii Bronisława Arciszewskiego nie pojawiła
się z uwagi na badania socjologiczne,
czy konkretne fakty udokumentowane na jego zdjęciach. Te przypadkowo
napotkane klisze zafascynowały Jakuba Byrczka, a następnie Wojciecha Zawadzkiego, dwóch zaprzyjaźnionych fotografów,
którzy zajmują się fotografią jako dziedziną sztuki. Dla nich
narracyjne walory fotografii nie mają zasadniczego znaczenia. Cenią, przede
wszystkim wrażliwość na „fotogeniczność", zdolność nawiązania psychicznej
korespondencji z tym, co zewnętrzne oraz umiejętność wyrażenia tego środkami
fotografii. Wszystko to dostrzegli w fotografiach
Bronisława Arciszewskiego, który przestał być dla nich zwykłym rzemieślnikiem,
ukazał się jako człowiek kreatywny, wrażliwy obserwator i znawca ludzkiej
psychiki.
Adam Sobota
październik 2017 r.
Jazz World Photo 2017
Wystawa prezentowana w Galerii Korytarz to wybór 30 fotografii wybranych przez jury trzeciego międzynarodowego konkursu Jazz World Photo w 2016 r. spośród 220 autorów z 34 krajów.
Wystawa była prezentowana w wielu miastach Europy oraz na Manhattanie, w Nowym Jorku ( jesienią 2016).Zwycięzcą III edycji konkursu jest Marion Tisserand z Francji . Drugie miejsce zajął Seung Yull Nah z Korei Południowej, a trzecie Ariel Monti z Włoch.
Jazz World Photo towarzyszy festiwalowi jazzowemu Jazziniec w czeskim Trutnowie i jest
świetną okazją do promocji nie tylko fotografii z kręgu jazzu ale także z pokrewnych gatunków takich jak blues, funk, world music.
Każdego roku zwycięzcy i jurorzy spotykają się podczas głównego koncertu na Międzynarodowym Festiwalu Jazzowym w Trutnowie. Konkursu został włączony w wydarzenia Międzynarodowego Dnia Jazzowego sponsorowanego przez UNESCO.
październik- grudzień 2017 r.
Jeleniogórska Szkoła Fotografii "Dyplomy 2017"
![]() |
fot. Magdalena Kotarba "Ulotne" |
Jeleniogórska Szkoła Fotografii
przy Jeleniogórskim Centrum Kultury istnieje już ponad
dwadzieścia lat. Zainicjowali jej powstanie i prowadzili w ramach kursów rocznych, dwu- a nawet trzy- letnich
Wojciech Zawadzki i Ewa Andrzejewska, wybitni artyści fotografii polskiej. Szkoła
funkcjonowała w latach poprzednich jako Wyższe Studium Fotografii, przez pewien
czas objęte patronatem Centrum Animacji Kultury w Warszawie. Obecna nazwa natomiast - Jeleniogórska Szkoła Fotografii, nawiązuje
do istniejącego w krytyce artystycznej określenia, które w fotografii oznacza powrót do źródeł fotografii poprzez skupienie na
fotografii tradycyjnej, opartej na procesach fotochemicznych, posługiwanie się
dawnym sprzętem fotograficznym a przede wszystkim koncentrację na samym obrazie,
który oprócz dokumentacji rzeczywistego świata może stać się wyrazem duchowego życia
autora.
Powrót do źródeł fotografii był nadrzędnym celem edukacji Jeleniogórskiej Szkoły Fotografii. Jak każda dobra szkoła o profilu artystycznym,
studium w Jeleniej Górze dawało jednak możliwość wyboru innej, indywidualnej
drogi twórczego wyrazu. Najistotniejsze bowiem jest, jak się wydaje, odkrycie
duchowego potencjału i poczucia odrębności w świecie sztuki dla każdego początkującego
artysty.
Wystawa jest prezentacją prac
dyplomowych słuchaczy Jeleniogórskiej Szkoły Fotografii, którzy studiowali w latach 2015-2017. Wojciech
Zawadzki zwykle pisał o wystawach studentów, że powinny „dowieść o istnieniu obszaru wolności
artystycznej obejmującego działania dotyczące fotografii „sensu stricto”, jak również działania potencjalnych artystów posługujących się fotografią jako środkiem
wyrazu.” Wystawa spełnia tę ideę: pokazuje wiele
aspektów twórczych poszukiwań. Od fascynacji czystą formą, odnajdywania ukrytych
znaczeń w studiach form organicznych, poprzez subtelne studia pejzażu do działań
ukrytej kamery, która skupia się na zachowaniu pojedynczego człowieka
w przestrzeni publicznej. Każdy z twórców wyraża
swoje zainteresowanie światem w indywidualny sposób. Dla każdego z nich wystawa
dyplomowa jest zakończeniem pewnego etapu, ale staje się przecież czymś więcej
- początkiem odkrycia w sobie mocy kreacji i zgody na własną twórczość.
Joanna Mielech
Joanna Mielech